wtorek, 1 września 2009

Pachnąca zabawą – Subaru Impreza WRX STi.

Istnieją dla mnie tylko dwa auta, które potrafią przyśpieszyć bicie mojego serca. Nie zaskoczę wielu, jeśli napiszę że jest to Subaru Impreza WRX oraz Mitsubishi Lancer EVO. Status „kultowych” posiadają wręcz dla mnie odpowiednio generacje GC oraz EVO VI. Oba auta są mi szczególnie bliskie za sprawą swoich sukcesów na rajdowych trasach. Subaru Impreza chyba już zawsze kojarzyć będzie mi się z granatowym kolorem i charakterystycznym logiem „555”, w których to barwach, nieodżałowany Colin McRae sięgał po tytuł Mistrza Świata.
Subaru Impreza było jednym z tych samochodów, którego podziwiane na ekranie telewizora, można było przenieść w realny świat, gdyż tak naprawdę nawet seryjna wersja dostarczała wielu emocji za sprawą napędu 4x4. Dopełnieniem wszystkiego była w miarę przystępna cena, dzięki której to auto trafiło na drogi. Obecnie, używane egzemplarze (co prawda już dosyć wyeksploatowane) osiągają ceny dzięki którym ten „autoluksus” jest dostępny dla coraz większej rzeszy zmotoryzowanych. Prezentowana przeze mnie wersja opiera się już na platformie drugiej generacji (GD), która swój debiut miała w 2001 roku. „New Age Impreza” jak ją określano, była jeszcze mocniejsza, nowocześniejsza, naszpikowana elektroniką niż jej poprzedniczka. Wyróżnikiem pierwszej wersji były oczywiście światła w stylu „bug-eye”. Czy było to udane rozwiązanie stylistyczne? Rzecz gustu. Mnie podobało się ono zdecydowanie bardziej, niż kolejna „twarz” Imprezy (jednak zdecydowanie mniej niż ostatnia - trzecia odsłona). Imprezy nie kupowało się dla wygody, bogatego wyposażenia, czy dobrych materiałów wykończeniowych (te były naprawdę tandetne). Klienci wybierali ją dla jej właściwości jezdnych, które mówiąc krótko – były nie do podrobienia. Wersja STi dysponująca potężnym dwulitrowym silnikiem o mocy ponad 260 KM była (i jest nadal) obiektem westchnień wielu spragnionych wrażeń kierowców.
Subaru Impreza to obowiązkowa pozycja w każdej kolekcji modeli. Ja postanowiłem, że wybiorę wersję cywilną a nie rajdową (których jak wiemy jest na pęczki). Wybór od samego początku był oczywisty – miniaturka będzie pochodzić od firmy AutoArt. I tak, w moje posiadanie wpadła Impreza, chyba w najładniejszym – czarnym kolorze. Jest to pierwszy model, tzw. „bug-eye”. Nie ukrywam, że zależało mi by posiadać ostatnią wersję tzw. „hawkeye”, ale cóż – grzechem było nie skorzystać z okazji, gdyż model zakupiłem za jedyne 35 złotych (oczywiście nowy, bezwypadkowy). Do modelu można mieć w zasadzie jedną, ale za to poważną uwagę – warstwa lakieru, jaką został pokryty jest za duża, przez co takie detale jak klamki, czy szczeliny miedzy poszczególnymi elementami karoserii są zwyczajnie za wielkie. Posiadam w swojej kolekcji jeszcze 3 inne modele tej firmy i tam – niestety – rzecz ma się podobnie. Poza tym, (jednak sporym zarzutem) model robi bardzo dobre wrażenie. Imponują przednie reflektory jak i tylne lampy, złote felgi, wszelkie kalkomanie, wnętrze, chromowana końcówka rury wydechowej. Wszystko wykonane z ogromnym pietyzmem. Gdyby poprawić jakość powłoki lakierniczej, Impreza wyglądałaby niemal jak prawdziwe – zmniejszone auto. Smaczkiem całości są skrętne przednie koła. Podsumowując – Impreza od AutoArt to naprawdę dobrze zainwestowane pieniądze – model cieszy oko nie tylko urzekającym wykonaniem, ale samym faktem, że jest to… Subaru Impreza. I to powinno wystarczyć.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz