niedziela, 20 października 2013

Kolekcja

Prowadzę bloga już od kilku lat. Gdy rozpoczynałem moją dorosłą przygodę z modelarstwem, nigdy nie przypuszczałem że stanę się właścicielem dość pokaźnej kolekcji. No właśnie, czy aby na pewno pokaźnej? Przeglądając fora lub inne blogi, natrafiam często na przepiękne okazy ustawione w okazałych gablotach. Niektórzy kolekcjonerzy są tak perfekcyjni, iż posiadają model tego samego auta w różnych kolorach. Mają mój szacunek -  nie ma co ukrywać. A jak wygląda po tylu już latach zbierania moja kolekcja? Gdzie stoi, jaką posiada ekspozycję? Myślę że wielu z Was jest tego ciekawych, dlatego w dzisiejszym poście uchylę rąbka tajemnicy.

Jak zaczynałem?
Przekopałem komputer w poszukiwaniu zdjęć jak wyglądały początki mojego kolekcjonowania i niestety nie znalazłem nic godnego zaprezentowania. Nie znaczy to że nie było co prezentować, a że zwyczajnie dokumentacja moich początków gdzieś przepadła. Obrazowo jednak ujmując, całość kolekcji znajdowała się na maleńkiej półce o wymiarach 100 cm x 40 cm. Z biegiem czasu, gdy to przestało wystarczyć (a stało się to zaskakująco szybko) przedzieliłem dostępną przestrzeń płytą, dzięki czemu otrzymałem niejako kolejną przestrzeń do układania modeli. Czy wystarczyło to na długo? Oczywiście że nie! Od tej pory kolekcja mogła już rosnąć tylko w górę. Godzinami ustawiałem gablotki jedna na drugiej, tak by były do siebie mniej więcej dopasowane. I za jakiś czas pojawiło się kolejne ograniczenie w postaci... sufitu. Gdy wspominam tamten czas zachodzę w głowę jak udało mi się to wszystko ustawić. Ponad setka modeli na tak małej powierzchni, stojące jeden na drugim. Aż strach pomyśleć co mogłoby się stać gdyby moja misterna "konstrukcja" runęła na ziemię... :) A okazji ku temu nie brakowało - coraz bardziej zazdrośnie spoglądający chrześniak, który odwiedzał mnie co jakiś czas, koledzy których zainteresował jakiś model znajdujący się na szczycie tej "piramidy", mama podlewająca kwiatki, czy wreszcie listonosz, który zadawszy pytanie: "co ja tak często tu noszę takie małe paczuszki" spędził u mnie kupę czasu podziwiając miniatury. Wspaniały był to czas. Nieco beztroski, studencki...

Modele w pudle.
Potem przyszło mi dorosnąć. Studia nieuchronnie dobiegły końca. Z moją już wówczas Narzeczoną snuliśmy plany na przyszłość. Wiedzieliśmy że chcemy być razem. Zadaliśmy sobie pytanie: "co dalej?" Myślę, że przed podobnym stają w naszym kraju setki młodych par marzących o wspólnym życiu i własnych czterech kątach. Nam się udało. Wzięliśmy ślub i kupiliśmy "wymarzone" M. Zanim jednak w nim zamieszkaliśmy musieliśmy je doprowadzić do stanu "używalności". Gdzie wówczas znalazły się modele? Powędrowały jak większość moich kawalerskich gratów do 2 ogromnych pudeł. Pamiętam jak rozbrajałem moją misterną konstrukcję, przecierałem szmatką z mikrofibry, owijałem każdy model w gazetę i z namaszczeniem wkładałem do pudełka. Jeden przy drugim. Nie wiedziałem kiedy z niego wyjdą. Ba! Nie wiedziałem nawet czy w ogóle się to stanie! Okleiłem je porządnie taśmą, grubym pisakiem dodałem adnotację "ostrożnie". Tak zakończył się pewien etap. Dla mnie, dla modeli, dla tego bloga.

Feniks z popiołów.
Na swoim "garnuszku" żyje się już nieco inaczej. Bardzo uważnie oglądasz każdą zarobioną złotówkę i zastanawiasz się czy aby na pewno to i owo jest Ci potrzebne. Ja nie potrafiłem żyć bez mojego hobby. Mimo że modele były szczelnie zamknięte w dwóch pudłach, po jakimś czasie dołączyło do niego 3... Brawa za cierpliwość dla mojej Żony, która zawsze podchodziła (i podchodzi dalej) z dystansem do mojej pasji. "Każdy ma jakiegoś bzika" jak mawia i za to właśnie Ją kocham :)
Wreszcie nadszedł dzień, kiedy duży pokój przestał być już pusty. Stało się to za sprawą moich teściów, którzy postanowili zmienić swoje dotychczasowe meble. Na moje szczęście wśród mebli które otrzymaliśmy po nich  w "spadku" znalazła się dość okazała witryna. Od samego początku nie miałem wątpliwości jak ją wykorzystam...

Tu kupię, tam sprzedam...
Jak każda kolekcja, tak również i moja przechodziła różne etapy. Co chwilę pojawiały się pytania w jakim kierunku ma pójść moje zbieractwo. Początkowo miała być to jedynie Formuła 1. Później dołączyły do niej auta wyścigowe i rajdowe różnych klas. Ostatecznie zwyciężyła moja miłość do szeroko pojętej motoryzacji i w moim zbiorze znajduje się po prostu... wszystko. Jedyna wątpliwość która nie pojawiła się nigdy dotyczyła skali. Ma być 1:43 i basta! Co jakiś czas wyprzedawałem jakąś cześć modeli, starając się zastępować je takimi samymi, lecz bogatszymi w detale. Na jednych zarobiłem, na drugich straciłem, kilku żałuję, a innych zupełnie nie pamiętam. Ten blog jest swojego rodzaju "memento" wszystkich miniatur które pojawiły się w moim posiadaniu. Bardzo się cieszę że go założyłem :)

Lancia.
Ma w moim sercu symboliczne miejsce. To specyficzna marka samochodów, to pewien styl życia. Nigdy nie żałowałem sobie na kolejne miniatury Delty czy 037. Posiadane modeliki Lancii to fantastyczne okazy, które nigdy nie stracą nic ze swojej aktualności. Moja miłość do tej marki nie skończyła się jednak tylko na modelach. Mimo że Lybra którą posiadam nie ma już sportowego ducha swoich poprzedniczek, to wciąż ma tą "iskrę" która sprawia że patrząc na nią wiem że to wyjątkowy samochód.

Lubię, nie lubię...
Często słyszę pytanie: "jaka jest Twoja ulubiona firma produkująca modele?". To bardzo trudne pytanie. Myślę że wielu z liczących się producentów ma swoje wady i zalety, jedne modele wychodzą im dobrze drugie gorzej. Lepiej być może zapytać mnie "do jakich modeli mam słabość?" Tu jest już zdecydowanie łatwiej. Interesują mnie stare wydania wyścigowych modeli PMA, może niezbyt szczegółowe, ale mające fajny klimat "tamtych czasów". Nieźle prezentują się wszelkiego rodzaju Vitesse / Trofeu. Mimo bardzo często nie najwyższej próby kalkomanii, która nie jest w stanie przetrwać trudów czasu oferują bardzo unikatowe samochody, których próżno szukać u innych producentów. Na koniec pozostaje popularne IXO - czy to w wersjach wydawniczych czy "pełnych" zawsze ma do zaoferowania ciekawy produkt.

Przyszłość.
Są pewne decyzje, których potem żałujemy. W moim przypadku jedną z takich decyzji była chęć zamieszkania w miejskim gwarze na jednym z blokowisk. Z perspektywy czasu uważam, że było to złe posunięcie. Wymyśliliśmy już jednak z Żoną "plan ratunkowy", który pozwoli nam w przyszłości zaznać relaksu i spokoju w podmiejskim otoczeniu. Własny dom to wyzwanie i ogromne koszta, ale myślę że warto je ponieść. Być może modele znów powędrują do pudła, być może na bardzo długo. Wiem jedno - gdzie kolwiek będę - moja minipasja będzie ze mną. Tymczasem zapraszam do obejrzenia zdjęć kolekcji w obecnej formie. Może nieco chaotycznej i niezbyt atrakcyjnej... Ale przecież ciągle mam czas by to poprawić :)








wtorek, 23 lipca 2013

Autodetailng - gdy czystość to za mało.

   Dziś ponownie post z gatunku "inna beczka". Nie można się bowiem interesować motoryzacją w miniaturze jednocześnie nie dbając o tę "dojrzałą". Nie będę ukrywał, że od zawsze miałem hopla na punkcie czystości swojego samochodu. Wyznaję zasadę, ze moje auto jest moim odzwierciedleniem - tego jak się zachowuję, jak postrzegam rzeczywistość, jaki mam gust. Być może dlatego spośród setek samochodów zdecydowałem się na posiadanie Lancii. To wyjątkowe samochody - piękne, czasem kapryśne, wymagające czułości. Jednak gdy o nie prawidłowo zadbamy odwdzięczą się nam ponadprzeciętnym komfortem jazdy i zazdrosnymi spojrzeniami przechodniów:) Lancia to styl życia. I nie da się z tym polemizować.
    Jakiś czas temu zainteresowałem się tematem autodetailingu. To nic innego jak przywracanie blasku naszemu autu za pomocą chemii najwyższej klasy. Jak sama nazwa wskazuje, należy zadbać o każdy detal, tak by w jak największym stopniu zbliżyć go do stanu fabrycznego. Już od dłuższego czasu miałem ochotę zafundować taki zabieg swojej Lancii, tym bardziej że zupełnie na niego zasłużyła. Jest samochodem dość niezawodnym i przyjemnym w codziennej eksploatacji. Dlaczego więc o nią nie zadbać w "królewski" sposób? Ciepłych dni ostatnio nie brakowało, dodatkowo zwolnił się garaż mojego taty - szybka decyzja, zakup kosmetyków i zaczynamy. W skład mojego startowego zestawu detailingowego weszły produkty zamieszczone na zdjęciu:


No to cóż... bierzemy się do pracy :)
1. Mycie.
Tutaj nie miałem wyboru - musiałem umyć auto na myjni bezdotykowej. Idealnie byłoby to wykonać na podwórku, przy użyciu jakiegoś markowego szamponu. Sposób? Na tzw. "dwa wiadra", czyli w jednym mamy wodę z szamponem, natomiast w drugim samą wodę. Drugiego wiadra używamy do oczyszczania gąbki z brudu który przed momentem zdjęliśmy z samochodu. Później oczywiście porządne spłukiwanie.
Niestety to nie wszystko :) Teraz pora zabrać się za te miejsca których nie widać, a więc wnęki drzwi, progi, słupki, wlew paliwa, podszybie, zawiasy bagażnika itp. Czego potrzebujemy? Najlepiej środka typu APC czyli all purpose cleaner. Preparaty tego typu są używane do czyszczenia wszelkiego rodzaju powierzchni od lakieru zaczynając na silniku kończąc. Wystarczy je jedynie rozrobić w odpowiedniej proporcji, nalać do atomizera i gotowe. Co ciekawe, APC od AutoGlym sprawdził się również w domu, żona domyła nim zlew z osadu z herbaty :) Do czyszczenia tych zakamarków warto zaopatrzyć się również w zestaw pędzelków. Poniżej foto wyczyszczonej wnęki drzwi kierowcy:
 2. Glinkowanie.
Najprościej ujmując - samochodowe SPA. Dzięki glinkowaniu zdejmujemy z auta wszelkiego typu zanieczyszczenia które przywarły do niego na stałe i nie można ich usunąć podczas tradycyjnego mycia. Co to może być? Najczęściej żywica z drzew, guma z kół, smoła z jezdni itp. Czego potrzebujemy? Ja użyłem środka Rapid detailer od AutoGlym oraz glinki baru również tej firmy. Spryskujemy czyszczony element, następnie delikatnie okrężnymi ruchami czyścimy. Trzeba się do tego przyłożyć, gdyż tylko idealnie czysty lakier przyjmie kolejne warstwy środków ochronnych. Podczas pracy glinką wyraźnie czujemy kiedy coś "zebrała". Najwięcej zanieczyszczeń napotkałem na dolnych częściach drzwi, zderzakach oraz masce. Zaskakujące, całkiem czysty okazał się dach. Gdy glinka jest już brudna, oczywiście jej nie wyrzucamy - wystarczy ponownie ugnieść i jest gotowa do dalszej pracy. Niestety glinkowanie jest dosyć pracochłonne, ale warto to zrobić dobrze. Poniżej zdjęcie glinki po czyszczeniu dołu drzwi kierowcy - jak widać trochę się tego "nalepiło":


Już po glinkowaniu - auto jest perfekcyjnie czyste, lakier idealnie gładki, aż chce się go dotykać. 


No ale Panowie, nie opierd*lamy się, jedziemy dalej, bo już czeka na nas...

3. Renowacja lakieru.
No tak i tu mogą polecieć gromy, że lakier to sobie można naprawić ale u lakiernika, drąc starą powłokę i polerując. Zgoda - tylko nie każdy lakier potrzebuje aż takiej interwencji. Jeśli nasz lakier jest we względnie dobrym stanie, nie jest popękany, głęboko porysowany itp. warto skorzystać z dobrej klasy chemii. Ja do tego celu użyłem środka Super Resin Polish również firmy AutoGlym. Jest w formie białego mleczka, które nakładamy za pomocą flexipada (gąbki do nakładania wosku). Robimy to bardzo dokładnie, zwracając uwagę na rysy. Pracujemy na nie więcej niż dwóch elementach karoserii. Powód? Gdy środek zaschnie, musimy włożyć więcej siły w jego spolerowanie a nie o to przecież chodzi. Ma być lekko i przyjemnie. I tak właśnie było. Nie chcę tu robić reklamy, bo nikt mi za to nie płaci, ale praca na SRP to naprawdę przyjemność. Wygoda aplikacji i późniejsze polerowanie jest bardzo łatwe, nie trzeba się "namachać" jak w przypadku marketowych kosmetyków, a efekt w postaci pięknego lakieru otrzymujemy natychmiast. Uprzedzam pytanie - SRP nie usuwa rys, a je maskuje, nawet te bardziej głębokie. I tak naprawdę nie jest to zła opcja. Należy pamiętać, że bardziej inwazyjne środki "złuszczają" warstwę lakieru by usunąć rysę. Po kilku takich zabiegach może się okazać że oto właśnie dokopaliśmy się do blachy... Po nałożeniu SRP warto mieć również pod ręką kompresor, aby oczyścić auto z pyłu który pojawia się po polerowaniu. Poniżej przedstawiam zdjęcia po aplikacji SRP. 


Jak widać lakier lśni, ma wydobytą głębię, można nawet policzyć metaliczne ziarenka w lakierze. No i opcja dla Pań - można się w nim przejrzeć :) Po tym zabiegu najlepiej odstawić auto do garażu. SRP posiada polimery które muszą dokładnie wyschnąć (zwłaszcza w głębi rys) abyśmy mogli nałożyć kolejną warstwę ochronną. Tak więc po krótkiej przerwie pora na...

4. Woskowanie.
Jeśli dotrwaliście do tej części to mam dobre wieści - nadchodzi wisienka na torcie :) Woskowanie to bardzo ważna czynność o której zapomina bardzo wielu kierowców. Wosk zabezpiecza nasze auto przed skutkami różnego typu zanieczyszczeń, wygładza lakier, ułatwia spływanie wody no i najważniejsze - nabłyszcza przez co auto nabiera blasku. Ponownie bierzemy w dłoń flexipada i zabieramy się do pracy. Wosk którego użyłem to Meguiars #16 z przydomkiem Mirror Glaze (nieprzypadkowym jak się później okazało :) Preparat ma zaskakująco płynną konsystencję, ale dzięki temu bardzo łatwo się go nakłada i później poleruje. Byłem mocno zaskoczony kiedy zauważyłem że podczas aplikacji lakier nabiera kolejnego poziomu głębi i staje się niemal czarny (przynajmniej w garażu tak to wyglądało) Pora na zdjęcia po nałożeniu wosku:


 Aż miło! Teraz pora na krótki test naszej pracy - bierzemy butelkę czystej wody i... wylewamy ją na różne elementy samochodu. Bez obaw - woda spływa w ciągu ułamku sekundy nie pozostawiając najmniejszego śladu na lakierze. Pytanie - ile potrwa taka ochrona? Według informacji które znalazłem na forum Kosmetyka Aut, może to być nawet kilka miesięcy. Wszystko zależy od tego jak zadbamy o nasze auto po wykonaniu takiego zabiegu. Warto więc po każdym myciu (najlepiej ręcznym) stosować woski "na mokro" lub quick detailery, aby ochronić powłokę którą stworzyliśmy podczas autodetailingu.

 5. Ostatnie poprawki.
Tu i tam pucujemy, jeśli gdzieś zauważyliśmy że woda gorzej "kropelkuje", nakładamy dodatkowe warstwy wosku. Dokładnie czyścimy szyby. Nie zapominajmy o elementach plastikowych i gumowych które znajdują się na zewnątrz samochodu. Po wyczyszczeniu ich APC warto je zaimpregnować. Do tego celu użyłem środka Vinyl & Rubber Care od AutoGlym. Plastiki nabierają przyjemnych kolorów (co ciekawe - jeśli ktoś preferuje matowy odcień, nakłada środek i zostawia do wyschnięcia. Dla zwolenników błysku - wystarczy po wyschnięciu spolerować mikrofibrą element). 

 6. Wnętrze.
No cóż tutaj chyba nie ma już konkretnej metody. Najprościej zwyczajnie odkurzyć auto, wykładzinę podłogową wyczyścić przy pomocy APC lub Vanish'a do dywanów (podobnie z podsufitką). APC świetnie sprawdzi się również do wyczyszczenia wszystkich plastików we wnętrzu. Przypadłością Lybry jest "klejący" się dół deski rozdzielczej. Czyszczenie APC w dużym stopniu ograniczyło tę dolegliwość (choć może dlatego, że u mnie występuje ona w stopniu znikomym). Następnie konserwacja za pomocą Vinyl & Rubber Care. Środek ma przyjemny cytrynowy aromat, więc zapach powinien zadowolić każdego. Podczas czyszczenia wnętrza zwróćmy uwagę na wszelkie zakamarki gdzie lubi zbierać się kurz i brud, a więc nawiewy, zapięcia pasów, wszelkie szczeliny. Tutaj ponownie przydatne staną się pędzelki do detailingu. Po tych zabiegach środek auta wygląda świeżo i ładnie. Plastiki są odżywione, przez co nie tylko dobrze wyglądają ale też nie trzeszczą. 



Podsumowanie.
Ile to wszystko kosztuje zapytacie? No cóż, nie jest to tani gips. Za chemię oraz akcesoria (flexipady, pędzelki, mikrofibry) zapłaciłem jakieś 350 zł, a i tak jest to baaaaardzo podstawowy zestaw aby zacząć swoją przygodę z autodetailingiem. Jednak środków nie idzie dużo (oprócz Rapid detailera, który zużyłem cały - 500 ml), tak więc wystarczy tego na kilka aplikacji. Wiem jedno - już nigdy nie wrócę do kosmetyków z marketu. Szkoda na nie czasu i pieniędzy.

P.S. Następne posty już typowo "modelarskie". Obiecuję.

niedziela, 23 czerwca 2013

Trochę z innej beczki - McLaren MP4-23 Race Car Cobi

Zawsze chciałem stworzyć coś samodzielnie. Modele to moja ogromna pasja i cierpię niesamowicie, iż nie posiadam zdolności do budowania ich od podstaw. Jednak nie składam broni. Jeśli nie modele do sklejania to może modele z... klocków? Dlaczego nie, pomyślałem i zacząłem szukać w internecie czegoś co mogłoby mnie zainteresować. Oczywiście wykluczyłem tutaj jakieś podstawowe zestawy nie mające nic wspólnego z prawdziwymi autami. Chcę coś z jajem - postanowiłem. Nie wiem czemu, ale przywołałem w pamięci książkę Richarda Hammonda, w której opowiadał jak dochodził do siebie po ciężkim wypadku na torze, podczas testowania bolidu z silnikiem odrzutowym. Pisał, że bardzo ważnym elementem powrotu do rzeczywistości po tym zdarzeniu było zmuszenie mózgu do pracy, jego ponowne skoordynowanie z resztą ciała. W tym celu poprosił żonę by kupiła mu zestaw klocków. Ale nie byle jaki, bo jego efektem był model w postaci Batmobila. A on zawsze chciał go zbudować...
Chyba w każdym dorosłym facecie jest jakaś cząstka małego chłopca. Bardzo często jest tak, że nasi ojcowie, a później my realizujemy ich (nasze) niespełnione marzenia z dzieciństwa. Ja jedno z nich właśnie zrealizowałem, mając przy tym wiele frajdy.
Kilka lat temu będąc w markecie i szukając prezentu dla dziecka mojego kolegi, zauważyłem na półce zestaw klocków Cobi firmowanych przez zespół Vodafone McLaren Mercedes. Oczywiście nawet do niego nie podchodziłem, myśląc że taki produkt będzie nieprzyzwoicie drogi. Swoją drogą byłem pełen podziwu, że polska firma jaką jest Cobi (klocki produkowane są w Mielcu) weszła we współpracę z tak znanym partnerem, który udzielił jej licencji na swoje produkty. Jak do tej pory prym w takich produkcjach wiodło bowiem duńskie Lego współpracujące z Ferrari czy BMW.
Nigdy nie myślałem że jeszcze kiedyś sięgnę po klocki. A jednak - kilka obejrzanych filmików w internecie, kilka przejrzanych blogów o klockach (prowadzonych przez dojrzałych facetów i kobiety) utwierdziło mnie w przekonaniu że nie ma się czego wstydzić. Założyłem więc czapeczkę na głowę, ubrałem skarpetki po kolana, lizak w dłoń i do dzieła!
Przypomniały mi się emocje które towarzyszyły otwieraniu pudełka gdy byłem dzieckiem. Co znajdę w środku? Czy zestaw będzie kompletny? Czy tata będzie musiał pomagać? Żadnego stresu - firma Cobi zadbała aby jej produkt był w pełni przyjazny zarówno dzieciom jak i dorosłym. Oprócz starannie zapakowanych klocków otrzymujemy pełną instrukcję budowy modelu oraz naklejki. Same klocki są bardzo dobrej jakości, porównywalnej z Lego. Dobrze się łączą, nie sprężynują i mają ładną kolorystykę. Jednym zdaniem - nie mamy się czego wstydzić.
Sama budowa modelu zajęła mi hmmm... nie jestem w stanie określić bo bardzo mnie to pochłonęło i sprawiło dużo frajdy. Składanie a potem oklejanie gotowego bolidu to wspaniała zabawa. Sam model posiada kilka smaczków takich jak ruchome elementy aerodynamiczne, lusterka, tylne skrzydło. Dodatkowo mamy napęd pull-rod - czyli popularną sprężynę nakręcającą tylne koła. Czy jest podobny do oryginału z 2008 roku? Niewątpliwie tak, choć ciężko dopatrywać się detali. Z resztą nie o to tutaj chodzi. 
By całość miała nieco sentymentalny charakter, wygrzebałem ze starego pudła z resztkami moich dziecięcych skarbów minifigurkę kierowcy wyścigowego. Skąd ją miałem? Kiedyś takie "klockowe ludziki" można było znaleźć w lodach, niestety nie pamiętam już jakich, ale również firmowanych przez Cobi.
Nie bardzo wiem jak podsumować dzisiejszy wpis. To co prezentuję nie jest modelem, ciężko się też tym bawić. Dziwny twór. Ale jednak mój, stworzony od zera. A przecież tego właśnie chciałem :) Wkrótce pewnie pojawią się kolejne "klockowe" bolidy od Cobi bo chyba złapałem bakcyla. I wcale się tego nie wstydzę.









P.S. Zapomniałem dodać, że zestaw składał się z 260 elementów. Zbudowany bolid ma długość około 30 cm i przypomina skalę 1:24. Mamy możliwość oklejenia bolidu kalkami Lewisa Hamiltona lub Heikki Kovalainena. Ja wybrałem te z numerem 22 z racji zdobycia przez Lewisa tytułu mistrza świata w sezonie 2008. No i ostatnia rzecz - cena. Jak napisałem wcześniej myślałem niegdyś że ten zestaw jest drogi... jednak zapłaciłem za niego jedyne 39 zł. Sprawdza się więc sentencja - "dobre, bo polskie" :)

niedziela, 28 kwietnia 2013

Garaż marzeń cz. 2 - FSO Polonez

... że co powiecie? Polonez? Ten polski? Ten "Duży Fiat" tylko w "nowej budzie"? Tak właśnie ten. To moje kolejne auto marzeń...
    Wczoraj wybrałem się na pieszą wyprawę po moją Żonę do pracy. Pogoda była całkiem sprzyjająca spacerom, świeciło słońce, temperatura również była jak najbardziej znośna. Stojąc na przejściu dla pieszych pod Galerią Korona i czekając na zielone światło, moją uwagę przykuła kolorowa kawalkada starych aut pędzących ul. Warszawską w stronę Politechniki. Wśród nich znalazł się PF 125, Skoda 120, Porsche 928 i chyba jakiś Triumph. Ich oznaczenia sugerowały że udają się na jakiś zlot. Pięknie odrestaurowane, wypucowane auta przyciągały spojrzenia przechodniów. Gdzieś za nimi mrugnął mi biały Polonez. W pierwszej chwili pomyślałem, że to auto ze wspomnianego powyżej konwoju. Gdy jednak przejechał obok mnie zrozumiałem, że nie ma on nic wspólnego z tymi autami i jego przejażdżka mogła być równie dobrze ostatnią drogą. Na szrot. I nagle zrobiło mi się strasznie żal. Polonez. Mój obiekt marzeń z dzieciństwa. Marzeń nigdy nie spełnionych dodajmy...
    W czasach gdy na naszych drogach królowały niepodzielnie Fiaty 126, Polonez był dla mnie niczym łyk świeżego powietrza. Był duży, miał przestronne wnętrze, prawdziwy bagażnik, silnik brzmiał świetnie (ze specyficznym klangiem podczas przyśpieszania) i zwyczajnie mi się podobał z wyglądu. Plotka mówi przecież, że to odrzucony projekt Lancii Delty. I ja chcę w to wierzyć :) Nie będę się roztkliwiał nad wadami samochodu jak choćby przestarzała konstrukcja, toporny układ kierowniczy, huczący tylny most... Po co? Polonez był super i basta!
   Polonez zagościł w kręgu mojej rodziny bodaj w 1992 roku. Jego właścicielem była siostra mojej mamy. Rok modelowy '89, piękny czerwony kolor, czarne wnętrze, pełne "akwarium". Auto z niewielkim przebiegiem kupione od pierwszego właściciela. Pamiętam, ze nie mogłem się na niego napatrzeć, a każda wizyta u mojej babci gdzie ów auto garażowało, przyśpieszało u mnie bicie serca. Kilka przejażdżek tym samochodem uświadomiło mi - małemu chłopcu wówczas - jak mizernym samochodem jest posiadany przez moją rodzinę "maluch". 
      Poldek ma miejsce w moim garażu marzeń. Stoi tam odrestaurowany, w niespotykanym niebieskim kolorze, w swojej pierwszej odsłonie tzw. "borewiczu". Choć ma trochę niedoróbek jak za niskie zawieszenie, braki w domalowaniach i niezbyt szczegółowe wnętrze to wciąż przypomina mi samochód o którym marzyłem jako dziecko.  







niedziela, 14 kwietnia 2013

Garaż marzeń cz. 1 - BMW 635 CSi

Myślicie czasem co zrobilibyście z wygranymi w Totolotka powiedzmy... 6 - cioma milionami? Zapewne :) Ja zacząłbym od zbudowania zespołu garażowego wzorowanego na tym posiadanym przez wokalistę  Jay Kay'a. Garaże z elewacją z czerwonej cegły, piękne drewniane bramy oświetlone lampionami, niewielki brukowany dziedziniec, pomieszczenie "kontemplacji" pięknych aut wyposażone w minibar, dookoła tylko las... 
Ok, otwieram oczy i wracam do rzeczywistości. Brakuje tu luksusu i przepychu, jednak mam przed sobą witrynkę pełną pięknych modeli. Jest w niej takie miejsce do którego zaglądam z największym sentymentem. To cześć przeznaczona dla miniatur aut, które chciałbym zobaczyć w moim wymarzonym garażu. 
Dziś prezentuję pierwsze z nich - BMW 635 CSi o symbolu wewnętrznym E24.
Często zastanawiam się dlaczego padło na BMW. Nigdy nie byłem jakimś szczególnym fanem monachijskiej marki. Do połowy lat 90 nie wiedziałem nawet jak wygląda pierwsza generacja "szóstki". Zobaczyłem je dopiero w serialu "Na wariackich papierach" z Brucem Willisem i Cybill Shepherd w rolach głównych. BMW było niezawodnym kompanem dwójki sympatycznych detektywów, w jego wnętrzu nakręcono również wiele scen.
Wszystko zmieniło się gdy zobaczyłem E24 na żywo. Było to bardzo przypadkowe spotkanie podczas zwykłego wypadu po zakupy do hipermarketu. Czerwone 635 przemknęło majestatycznie obok mnie gdy stałem w oczekiwaniu na zmianę świateł. Minęły jeszcze bodaj dwie zmiany sygnalizacji zanim oprzytomniałem, a BMW zniknęło już gdzieś za horyzontem. Po powrocie siadłem do komputera i zacząłem szperać... I tak dowiedziałem się że obiekt moich westchnień powstał w połowie lat 70, jako kontynuator linii "rekinów" z pod znaku BMW. Od razu zapanowała swoista moda na ten model. Jego agresywny, a zarazem elegancki styl sprawiał że chciały nim jeździć gwiazdy. Najbardziej popularną wersję, a więc 635 CSi wypuszczono na rynek w 1978 roku. 3,5 litrowy motor dysponował mocą 236 KM i zapewniał sportowe osiągi. Na listę wyposażenia wpisano wszystko czym dysponowała ówczesna technologia motoryzacyjna. Był nawet komputer pokładowy!
Nigdy więcej nie zobaczyłem już na żywo pierwszej generacji 6. Gdyby ktoś spytał mnie jakie jest moje motoryzacyjne marzenie - bez wahania powiedziałbym że to przejażdżka tym modelem BMW. 
635 CSi ma "pole position" w moim garażu marzeń. Póki co reprezentuje je modelik od firmy AutoArt. Miniatura ma wszystko czego oczekuje prawdziwy kolekcjoner. Detale są z najwyższej półki, gratką jest również otwierana maska. W lustrzanej podstawce odbija się dokładne podwozie E24. Co tu dużo pisać, obejrzyjcie zdjęcia:










Prawda że konkurencja od Minichamps'a zostaje w tyle? A tak nawiasem - sześć baniek w totka? Czemu nie :)

poniedziałek, 25 marca 2013

Lancia Jolly

Sezon F1 rozpoczął się na dobre. Wczoraj byliśmy świadkami bardzo ciekawego wyścigu o GP Malezji. Pikanterii całemu wydarzeniu dodała oczywiście kolejność na mecie, która chyba nie do końca tak miała wyglądać, jeśli wziąć pod uwagę wewnętrzne decyzje zespołów. Dla nas kibiców, najistotniejsze jest jednak to że otrzymujemy Formułę 1 taką jak lubimy - emocjonującą, trzymającą w napięciu i najważniejsze - nieprzewidywalną. Życzę sobie i Wam, by ten trend utrzymał się do końca sezonu :)

Do dzisiejszego wpisu wybrałem modelik który trafił do mnie dość przypadkowo. Lancia Jolly, bo o niej mowa, była "towarowym" rozwinięciem osobowej Appi. Tego całkiem uroczego minivana powstało zaledwie 3011 egzemplarzy. Do jego napędu posłużył motor o pojemności 1,1 litra i mocy 37 KM. Jak więc widać, Lancia już dawno wpadła na pomysł tak popularnego dziś downsizingu :) 
Modelik, który prezentuję posiada szczególne, serwisowe malowanie co sugeruje że był wykorzystywany jako wóz szybkiego reagowania na awarie powstałe na drodze, lub zwyczajny transporter części zamiennych. 
Miniaturkę wyprodukowała firma Starline. Trzeba przyznać że wygląda bardzo atrakcyjnie. Detale prezentują się przyzwoicie - uwagę przyciągają wszelkie chromy,  których w Jolly nie brakowało (to w końcu Lancia :-) Świetnie wygląda też wnętrze z układem foteli 2 +1.Wszelkie kalki i inne oznaczenia są czytelne i ładnie wykonane. Małym brakiem może być wygląd przednich kierunkowskazów, które nie posiadają głębi.  
Z racji że zbliża się wiosna, zestawiłem ją z pokazaną już kiedyś Lybrą. Czemu? Bo Lancia urzekła i mnie. Postanowiłem mieć ją nie tylko w witrynie ale też w garażu. Lybrę użytkuję już od roku, a nadchodząca wiosna to oczywiście najlepszy czas na czynności serwisowe. 










Co przyniesie wiosna na blogu? Przede wszystkim powrót do modeli aut wyścigowych i rajdowych. Nie zabraknie F1, ale pojawią się też bolidy z serii DTM, której historia zafascynowała mnie na tyle, że postanowiłem nabyć kilka miniaturek. 
Przeglądając internet natrafiłem na wiele nowo powstałych blogów o modelikach. Bardzo cieszy fakt, że wielu Kolekcjonerów - tych młodszych i starszych postanowiło wyjść poza cztery ściany i pokazać swoje kolekcje innym. Mam nadzieję że będzie nas coraz więcej. Serdecznie pozdrawiam i zapraszam do komentowania, tudzież dzielenia się adresami swoich blogów.