sobota, 23 stycznia 2010

W stronę F1 - Ferrari F50

Ferrari F40 było ostatnim modelem, który na własne oczy widział Enzo nim wydał ostatnie tchnienie. Zanim to się jednak stało powiedział, że jest to najlepsze Ferrari jakie udało mu się stworzyć. Na pewno było w tym sporo racji, jednak wisienka na torcie miała dopiero nadejść, a było nią imponujące F50.
Cel był jasny - nowe auto, choć drogowe - pod każdym względem musiało dostarczyć kierowcy emocji podobnych do prowadzenia bolidu F1. 50-tka w nazwie miała również uczcić (choć nieco przedwcześnie) pięćdziesiątą już rocznicę budowania aut pod własną marką.
Nadwozie F50 nieco zaszokowało. Ostrym liniom znanym z F40 czy 512TR przeciwstawiono miękkie i owalne kształty. Tak naprawdę F50 nie miało na celu wyznaczyć nowych trendów w projektowaniu. Jej wygląd był raczej podyktowany wymogami aerodynamiki. Ostatecznie do produkcji trafiła wersja otwarta i zamknięta.
Czy F50 miało ponownie utrzeć komuś nosa, tak jak miało to miejsce przy F40? Wydaje się że tak. F50 musiało poruszać się szybciej od wszystkiego co można spotkać na drodze, ale niewiele więcej od od F40 czy Lamborghini Diablo, a znacznie wolniej od niekwestionowanego ówczesnego mistrza prędkości - McLarena F1. To co wyróżniało F50 na tle supersamochodów, tkwiło w jego środku - to była jego... "wyścigowa dusza".
Na czym polegała więc owa "dusza"? F50 zostało zaprojektowane wokół kompozytowego podwozia, do którego wykonania użyto wszystkich najmodniejszych wówczas materiałów stosowanych w F1 - włókien węglowych, kevlaru i nomexu. Nadwozie - prawie w całości wykonano z włókien węglowych. Za napęd F50 posłużył silnik V12 (bez turbo) który był bliskim krewniakiem motoru napędzającego bolid Ferrari startujący w Grand Prix. Jego pojemność oczywiście zwiększono do 4,7 l osiągając imponujące 520KM. Najważniejsze z punktu użytkownika wydawało się przedłużenie jego żywotności (jak wiadomo silniki F1 wymagają szybkiego remontu, a przynajmniej odpowiedniego dbania o nie).
Po raz kolejny Ferrari zadbało o swojego klienta oferując... zupełny brak wyposażenia. Każdy oczywiście wie, że słowo "wyposażenie" odbierałoby frajdę z prowadzenia tego potwora.
Pora na osiągi F50 - 325 km/h, przyśpieszenie do 100 km/h w 3,7 sekundy. Choć wartości ponownie oszałamiające, nie były już rekordami świata, bo Ferrari... zwyczajnie już ich nie potrzebowało. To wysoki poziom zaangażowania kierowcy w prowadzenie tego supersamochodu sprawiał że było ono czymś wyjątkowym.
Modelik F50 trafił do mnie dość przypadkowo. Zdarza mi się bowiem przeglądać na Allegro katalog z zabawkami, w którym to mieści się podkatalog - modele pojazdów. To właśnie tam natrafiłem na prezentowaną miniaturkę. Sprawa od samego początku była podejrzana. Modelik znajdował się na podstawce od Ferrari FXX firmowanej przez Hot Wheels. Na dodatek nie był przykręcony na środku, tylko jakoś tak... pokracznie. Sprzedający albo nie wiedział co sprzedaje, albo sam celowo zmanipulował opisem, w którym twierdził, że jest to Ferrari FXX. Przyglądając się zdjęciom stwierdziłem, że model F50 wygląda na firmowy, zakładałem również , że może to być faktycznie produkt Hot Wheels. Cena była nad wyraz zachęcająca - 25 złotych, a Sprzedawca deklarował że autko jest nowe. Nie myśląc długo - skusiłem się. Po tygodniu oczekiwania odebrałem modelik na poczcie. Niestety po otwarciu przesyłki zastałem nienajlepszy widok - Ferrari było zanieczyszczone, na dachu znajdowały się jakieś uszkodzenia lakieru, pałąk od lusterka był nadłamany i najgorsze - pęknięta była przednia szyba. Nie zastanawiając się długo zabrałem się za przywracanie jej należnego stanu. Po odkręceniu od podstawki okazało się że producentem jest IXO. Na pierwszy ogień poszło czyszczenie modelu i sklejenie lusterka. Udało mi się przywrócić blask karoserii, jednak uszkodzenia na dachu nijak nie można było usunąć. Postanowiłem więc że jak tylko nadejdzie wiosna i będę mógł się swobodnie przenieść z pracami do garażu, to w ruch pójdzie pasta polerska. Gorszym uszkodzeniem jest jednak pęknięta przednia szyba. Z pomysłem jej naprawy pośpieszył Artemis z bloga Miniauto-1:43, który zasugerował jej podmianę z modelika Bburago. Tak też zamierzam zrobić i już rozglądam się za odpowiednim "dawcą" (zabawne jest to, że za czasów chłopięcych posiadałem takie właśnie Ferrari, które osobiście zostało przeze mnie rozłożone na czynniki pierwsze:). Na koniec zostawiłem sobie przeróbkę podstawki - usunąłem naklejkę FXX oraz za pomocą pilnika przerobiłem element podtrzymujący modelik, tak by znalazł się idealnie na środku.
Czytając to wszystko napewno myślicie sobie - na co komu modelik z którym jest tyle roboty? Przyznam się szczerze, że praktycznie każde Ferrari które posiadam w mojej kolekcji dostarczyło mi jakiś przygód - a to urwane lusterko, a to zawieszenie za wysokie, a to zapuszczone... F40 otrzymałem niemal w częściach! Jednak warto cierpieć dla tych pięknych aut, a przywracanie modelikom blasku daje nieprzyzwoicie dużo frajdy.
Sam modelik F50 jest wykonany bardzo precyzyjnie. Przypuszczam, że jest to również modelik wykonany dla Fabbri, podobnie jak prezentowana niegdyś 360 Modena. Ten jednak posiada logotyp "IXO" na podwoziu. Jak tylko uda mi się go odpowiednio odnowić, zaprezentuję nowe zdjęcia. Nie mogłem się oczywiście powstrzymać od sfotografowania go wspólnie z F40. Zapraszam do obejrzenia fotografii. Pozdrawiam serdecznie!



















piątek, 15 stycznia 2010

Wspomnienie z dzieciństwa - Ferrari 456

To niesamowite jak bardzo uniwersalnym samochodem okazało się zaprezentowane na początku lat 90-tych Ferrari 456. Otwierając tylną klapę nie znajdziemy dwunastu "trąbek" wlotowych, ale wyjątkowo estetycznie tapicerowany bagażnik z dopasowanymi, firmowanymi przez Ferrari walizkami. Zdziwienie? Tak naprawdę pojawia się po otwarciu drzwi - w przestronnej kabinie poza fotelami dla kierowcy i pasażera są... dwa całkiem obszerne miejsca siedzące z tyłu! Czy to na pewno Ferrari? Na pewno. 12 cylindrów, cztery wałki rozrządu uruchamiające po cztery zawory na cylinder, 5,5 l pojemności, 440 KM... a wszystko to upchnięte pod maską z przodu. Tak rozpoczął się powrót do klasycznej koncepcji samochodu wyczynowego według Enzo Ferrariego. Firma udowodniła, że wciąż potrafi robić rzeczy na swój sposób. Na swój cholernie dobry sposób.
Sylwetka auta po raz kolejny wyszła ze studia Pininfariny i jednoznacznie odwoływała się do pięknej, klasycznej Daytony. Auto zostało narysowane tak doskonale że nawet dziś wygląda świeżo i nowatorsko. Swoją drogą przyjrzyjcie się sylwetce Hyundaia Coupe Tiburon. Nie przypomina Wam czegoś?
456 była powrotem do klasycznego myślenia w połączeniu z najnowocześniejszymi technologiami oraz dbałością o detale. We wnętrzu w zasadzie nie potrzebny jest znaczek brykającego rumaka, gdyż bez problemu każdy rozpozna z jakim autem ma do czynienia. Dominującym akcentem środka jest oczywiście wypolerowana na wysoki połysk aluminiowa kula na dźwigni zmiany biegów, tak charakterystyczna dla "magicznych" produktów z Maranello.
456 była prawdziwą salonką na kołach. W skład wyposażenia wchodziło już wszystko co w tamtym okresie można był określić jako najlepsze, a więc: ABS, najwyższej klasy system nagłośnienia, regulowane elektrycznie skórzane kubełkowe fotele (podgrzewane) oraz również automatyczną klimatyzację czy hydrauliczne sprzęgło (tak, tak to nie było wówczas takie oczywiste;)
Osiągi Ferrari pozostają w zgodzie z jego wyglądem - 5 sekund do 100 km/h, a prędkościomierz zatrzymujący się dopiero po przekroczeniu 310 km/h. Poprzez idealne rozłożenie balansu samochodu (przypomnijmy silnik z przodu, skrzynia biegów podwieszona do tylnej osi poprzecznej) Ferrari udowodniło że jego "klasyczna" koncepcja nie tylko ma się dobrze, ale potrafi wznieść się na wyżyny. 456 została nieoficjalnie uznana najlepiej prowadzącym się supersamochodem lat 90-tych.
Wspominając historię 456 warto również zwrócić na eksperymentalne egzemplarze które powstały w studiu Pininfariny, a więc sedana, kombi oraz kabriolet:







Dziś mało wiadomo na temat tych odmian (a przynajmniej moja wiedza nie jest za bogata). Na pewno powstały w bardzo małej ilości - mówi się o 8 kombi i 4 sedanach, na temat cabrio nic mi nie wiadomo.
Moja przygoda z Ferrari 456 zaczęła się bardzo dawno. W połowie lat 90, w Polsce istniał bum na wydawnictwa oferujące swoje książki poprzez katalogi rozsyłane do domu - między innymi Świat Książki, czy Klub Książki Księgarni Krajowej. Do obydwu z nich należała moja mama, od czasu do czasu zamawiająca klika tytułów. Jako chłopiec mocno zainteresowany motoryzacją, prosiłem ją by kupowała dla mnie albumy, encyklopedie i inne tego rodzaju wydawnictwa. Jedno, szczególnie utkwiło w mojej pamięci, mianowicie miniencyklopedia "Samochody" wydawnictwa Muza S.A. Z sentymentu przechowuję ją do dnia dzisiejszego. To właśnie tam po raz pierwszy zobaczyłem piękne czarne 456 GT. Pamiętam że godzinami byłem w stanie wpatrywać się w malutkie zdjęcie (encyklopedia była bowiem wielkości kieszonkowej) i czytać lakoniczny, bo zaledwie dwuzdaniowy opis.





Obecnie, gdy mija już 16 lat od tamtego czasu prezentuję na blogu modelik 456 wykonany przez firmę Minichamps. Jest to miniaturka jeszcze ze starej serii (srebrne opakowanie, brak opisu na podstawce). Zasadniczo, jest wykonana poprawnie. Zarzuty można mieć do nieco za dużych wycięć na koła - bo choć istotnie te były spore w prawdziwej 456 to jednak nie aż tak bardzo. Ponadto charakterystyczne wloty powietrza umieszczone na przednich błotnikach nie zostały prawidłowo zaakcentowane (w zasadzie jest ich brak). Smaczkiem byłyby również zaciski hamulcowe na tarczach, których tez niestety brakło. Najbardziej rażą tylne światła w których nie oddano białej części klosza. Duży plus należy się za ładne (choć czarne) wnętrze. Ciekawostką są szyby modeliku, które nie są wykonane z klasycznego plastiku, a raczej cienkiej warstwy folii. Są przez to odporne na pęknięcia (w razie gdyby modelik wybrał się na wycieczkę), ale i bardzo elastyczne. Zwyczajnie lepiej ich nie dotykać.
Z modelika jestem bardzo zadowolony, udało mi się go kupić całkiem niedawno za 55 złotych. Jedynym brakiem jest nieobecność firmowego znaczka na masce, jednak zupełnie mi to nie przeszkadza. Po wyczyszczeniu go płynem do okularów Vision Express (bo takowego używam do odświeżania modelików:) wygląda naprawdę uroczo.
Zapraszam do komentowania, bo z tym coś ostano słabo, a przecież jest już sporo stałych Czytelników :) Pozdrawiam serdecznie!














P.S. Znalazłem już informację na temat osobliwych odmian nadwoziowych 456. Wszystkie znajdują się w posiadaniu sułtana małego państewka - Brunei. W jego kolekcji jest około 5 tysięcy innych pojazdów. 456 zostały stworzone na jego specjalne zamówienie. Szacuje się, że każda sztuka kosztowała około... 1,5 miliona dolarów!

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Mała Testarossa - Ferrari 348 TS

To jeszcze nie koniec mojej opowieści o Ferrari. Obiecuję, że wkrótce nastąpi przerywnik, jednak póki co pozostańmy jeszcze w kręgu tych fantastycznych aut.
348 zadebiutowała w 1989 roku na Salonie we Frankfurcie jako następca 328. Auto nieco zadziwiło, jednak nie za sprawą pięknego wyglądu z charakterystycznymi "skrzelami" wprost z Testarossy. Najciekawsze znajdowało się pod maską. Silnik został umieszczony podłużnie przed pięciobiegową skrzynią biegów, która leżała w poprzek nadwozia. Dzięki takiemu rozwiązaniu samochód stał się bardziej "manwerowalny" niż poprzednicy. Dodatkowo podwozie było już prefabrkowaną konstrukcją skorupową, a nie jak dotychczas rurową ramą. Jak widać, 348 była modelem kluczowym dla technologicznego skoku Ferrari lat 90-tych.
Za napęd 348 posłużył V8 quattrovalvoe z poczwórnym walkiem rozrządu. Przy pojemności 3,4 l i mocy około 300 KM silnik rozwijał 265 km.h i przyśpieszał od 0 do 100 km/ w niecałe 5,5 sekundy.
Nadwozie to oczywiście kolejne dzieło Pininfariny. W słowie "dzieło" nie ma żadnej przesady. Auto wyglądało zachwycająco w momencie debiutu, tak samo jest i teraz. W mojej subiektywnej opinii jest to NAJPIĘKNIEJSZE kompaktowe Ferrari jakie pokazał światu Enzo. Idealne proporcje, detale dopracowane w najmniejszych szczegółach, w połączeniu z walorami użytkowymi doskonale trafiły do "nowych" klientów Ferrari. Na wyposażeniu znalazł się jedynie ABS - Ferrari nikogo nie oszukiwał - 348 było "rasowym" przedstawicielem marki.
Znaczący postęp dokonał się również wewnątrz - nieco spartańskie linie ustąpiły finezyjnym jak na tamte czasy kształtom, do wykończenia wnętrza użyto materiałów doskonałej jakości.
Modelik który posiadam w kolekcji jest to oczywiście kolejna żywiczna Herpa. Udało mi się ją kupić w oryginalnym opakowaniu - kartoniku wraz z dwoma ulotkami prezentującymi zarówno modelik jak i "prawdziwe" Ferrari 348. Po raz kolejny brakło mi slow gdy wyciągałem go z pudełka. Miniaturka jest absolutnie zachwycająca, sporo lepsza od i tak pięknej F40. Z resztą spójrzcie sami:





















Sztywny dach idealnie mieści się w przednim bagażniku. Aż ciężko oddać uczucia kiedy obcuje się z tym modelikiem. Myślę że śmiało mogę go nazwać najpiękniejszym samochodzikiem w mojej kolekcji, przy którym AutoArty, Minichampsy czy IXO wydają się zwyczajnie... niedoróbkami:)
Pomału nabieram wprawy w posługiwaniu się moim nowym aparatem cyfrowym, więc myślę że fotografie są już na niezłym poziomie. Zachęcam do komentowania.

środa, 6 stycznia 2010

Cel - pokonać Porsche - Ferrari F40

Na okoliczność powstania tego fantastycznego samochodu złożyły się dwa fakty - pierwszy to 40 - rocznica produkcji samochodów Ferrari pod własną marką i drugi - który swoją drogą wydawał się być celem samego Enzo - stworzenie samochodu pod każdym względem lepszego od Porsche 959.
Poprzednie Ferrari z gatunku supersamochodów a więc 288 GTO nie dorównywało bowiem już w żadnym aspekcie zaawansowanemu projektowi Porsche. W ówczesnym czasie był to najszybszy z oferowanych na rynku samochodów, którego prędkość maksymalna sięgała 320 km/h. W parze z osiągami szło również komfortowe wyposażenie w skład którego wchodziła skórzana tapicerka, ABS, klimatyzacja, czy zaawansowany system audio. Enzo wiedział w jaki sposób może sobie sprawić prezent na jubileusz - projektując samochód bijący Porsche na głowę. Jak pomyślał... tak zrobił.
Pomysł był zgoła odmienny od komfortowego i szybkiego Porsche. Ferrari nie potrzebowało skomplikowanego układu przeniesienia napędu niczym w Porsche, nie miało być też salonką na kołach służącą do bulwarowej jazdy. Koncepcja była prosta - auto z mocnym silnikiem i zawieszeniem zaczerpniętym z wyścigówek. W momencie debiutu było to najszybsze Ferrari wszechczasów (max 324 km/h), bijące pod względem osiągów 288 GTO, jak również Testarossę. To była klasa sama dla siebie.
Zabranie Porsche palmy pierwszeństwa w segmencie supersamochodów stało się więc czystą formalnością. F40 był samochodem z prawdziwego zdarzenia - bez żadnych nowinek technicznych, czy umilających jazdę gadżetów. Auto zwyczajnie miało cieszyć kierowcę.
Silnik napędzający F40 był rozwinięciem motoru pochodzącego z GTO, jednak jego pojemność wzrosła do 3l. Układ bliźniaczych turbosprężarek z intercoolerami w połączeniu z najnowocześniejszym rozwiązaniem układu rozrządu (zaczerpniętym z F1) gwarantował moc aż 478 KM. Porsche zostało więc pobite gdyż jego silnik rozwijał "tylko" 450 KM.
Kolejną ciekawostką są materiały z których zbudowano ten bolid. Były to bowiem w dużej części materiały kompozytowe jak kevlar i włókna węglowe, dzięki którym całość była bardzo wytrzymała a zarazem lekka. Jako ciekawostkę można podać, że drzwi F40 ważyły zaledwie... 1,5 kg, a cały samochód... 1100 kg! Wyposażenie? Zupełny brak. F40 była bezkompromisowym autem wyczynowym, wyposażonym jedynie w klimatyzację, tak by kierowca mógł wytrzymać w sąsiedztwie potężnego V8.
Odsłaniający F40 Enzo powiedział: "To najlepsze Ferrari wszechczasów". I nie pomylił się.
Modelik F40 od Herpy zobaczyłem po raz pierwszy na blogu Piotra z Miniautohobby. Byłem wówczas pod jego wielkim wrażeniem - jakość, precyzja, detale. Aż trudno było uwierzyć że modelik został wyprodukowany jeszcze w latach 90 - tych. Okazja do jego zakupu nadarzyła się niedawno kiedy znalazłem go na Allegro. Został wystawiony od złotówki. Oczywiście od samego początku wiedziałem co to za model i co ma do zaoferowania, mimo tego że nie zostało to podane na aukcji. Sprzedającym okazała się bowiem pewna Pani, która nie potrafiła ocenić ile taki modelik jest wart. Nie zastanawiając się długo zaproponowałem jej zakończenie aukcji przed czasem na co się zgodziła. I szczęśliwie zostałem jego posiadaczem za jedyne... 30 złotych. Myślę że "rasowi" kolekcjonerzy znają jego wartość i na pewno pokusiliby się o udział w aukcji, toteż uważam się za szczęśliwca.
Na modelik czekałem z dużą niecierpliwością. Oczywiście nie zawiodłem się. Herpa wykonała kawał dobrej roboty. Samochodzik zbudowany jest z żywicy (tak, tak, nie jest to die - cast), posiada mnóstwo szczegółów, których opisanie zajęłoby mi zbyt wiele czasu. Jestem z niego w pełni zadowolony.
F40 od Ferrari - coś wspaniałego. F40 od Herpy - coś pięknego. I na dodatek moje :)






















Cienie na felgach to oczywiście nie uszkodzenia, tak pada światło. Nie mogę doczekać się już zamówionego jeszcze w czasie świąt Ferrari 348 TS. Szczęśliwie też od Herpy :)

sobota, 2 stycznia 2010

I znowu z przodu... - Ferrari 550 Maranello

Powrót do koncepcji auta z silnikiem umieszczonym z przodu był dla Ferrari nie lada wyzwaniem. Należało bowiem stworzyć samochód, który przejąłby splendor słynnej Daytony a dodatkowo był autem na miarę XXI wieku. Taka właśnie była zaprezentowana w 1993 roku 456 GT - funkcjonalna, przyjazna dla użytkownika, o wyrafinowanym stylu. To właśnie ten model przetarł ścieżkę dla prezentowanego dziś 550 Maranello.
Model 456 został nieoficjalnie okrzyknięty najlepiej prowadzącym się supersamochodem lat 90, tak więc przed debiutującą w 1996 roku 550 postawiono podobne wyzwanie. Za projekt karoserii ponownie odpowiedzialne było studio Pininfarina, które wydobyło wszystko co najlepsze z linii poprzednika, dodatkowo sprawiając że auto wyglądało muskularnie i bardziej agresywnie. Pod względem komfortu i praktyczności auto również wypadało nie najgorzej, choć 456 wyraźnie górowała ilością miejsca z tyłu. Aluminiowy silnik 550 miał moc 485 KM dzięki której samochód rozpędzał się do 320 km/h. Powszechnie uznano go za najlepszy motor Ferrari tamtych lat.
Maranello było idealnym wręcz kompromisem pomiędzy tradycją a technologią i śmiało można rzec że była ukoronowaniem działalności Enzo.
Modelik który prezentuję jest częścią szerszego planu skolekcjonowania Ferrari z przełomu lat 80 i 90 oraz tych wyprodukowanych przed rokiem 2000. Jedno z marzeń ofiarowała mi pod choinkę moja Narzeczona i było nim właśnie czerwone 550 Maranello wyprodukowane przez Maisto. Choć miniaturka posiada sporo wad to należy ocenić ją całkiem przyzwoicie. Na pochwałę zasługuje zwłaszcza ładnie odwzorowane wnętrze, czerwone zaciski tarcz hamulcowych (których niestety nie widać na fotografiach) napisy na ogumieniu, czy przednie reflektory. Podstawową wadą jest natomiast zawieszenie, gdyż model "stoi" zdecydowanie za wysoko. Zastrzeżenia można mieć też do koloru, który nie wygląda niczym rasowe rosso corsa. Nie są to jednak wady które dyskwalifikują modelik. Być może wkrótce zajmę się jego poprawą i odpowiednio "opuszczę" tak by wyglądało niczym "przyssane" do podłoża tak jak ma to miejsce w rzeczywistości.
W następnej odsłonie bloga zaprezentuję moją kolejną zdobycz, mianowicie Ferrari F40. Modelik wręcz niesamowity, bowiem wykonany przez niemiecką Herpę z zegarmistrzowską precyzją. Zapraszam:)












P.S. Modelik jest już po pierwszych poprawkach. Pomalowałem czarnym lakierem nadkola (wcześniej były w kolorze wnętrza) przez co modelik już optycznie opadł. Nie jestem jednak do końca zadowolony, więc gdy wszystko wyschnie wykonam w nich dodatkowe otwory na 1 mm i wówczas całosć "dobije" do podłoża. Przesunąć trzeba będzie też nieco tylną oś. Gdy prace będą skończone zaprezentuję zdjęcia :)







Modelik już po wszystkich poprawkach. Efekt możecie podziwiać sami. W zakres przeróbek weszło: malowanie nadkoli czarnym lakierem, obniżenie przedniego zawieszenia, odpowiednie ustawienie tylnych tarcz hamulcowych, zmiana sposobu mocowania do podstawki. Poniżej schemat w jaki sposób przerabiałem zawieszenie.



Całość prac zajęła łącznie około 3,5 godziny. Niestety nie udało mi się do końca wyprostować tylnego koła z lewej strony modeliku, gdyż okazało się że jest to wina źle wyprofilowanego podwozia, którego nijak nie da się ugryźć. Mimo wszystko z wykonanych prac jestem bardzo zadowolony, tym bardziej że modelik zachował sprawność i mimo przeróbki kola nadal się kręcą :)
Zdjęcia modeliku wykonałem już moim nowym aparatem cyfrowym FujiFilm Finepix S1500, tak więc jakość fotografii na blogu na pewno ulegnie poprawie.