czwartek, 16 sierpnia 2018

Retro: Szał lat '90 - Gumy Turbo

Uważni Czytelnicy zauważą zapewne, że nieprzypadkowo zakończyłem poprzedni post nawiązaniem do gum "Turbo". Początek lat '90 obfitował we wszelkiej maści pomysły na kolekcjonowanie przez dzieci i młodzież różnych pierdół. Można było zbierać wszystko - kolorowe karteczki z notesiku, okładki zeszytów, puszki, kapsle, etykiety z piwa, piankowe samolociki i tak bez końca. Nie będzie to przesadą, jeśli napiszę że kolekcjonowanie czegokolwiek było wręcz podwórkowym obowiązkiem. Nie ważne to czy chłopiec czy dziewczynka, w osiedlowych kręgach wiadomo było kto w czym "siedzi". Swoista moda na zbieractwo nie ominęła i mnie - być może to właśnie wówczas odpaliła we mnie żyłka "kolekcjonera". Jak większość chłopców z mojego najbliższego otoczenia zbierałem obrazki z gum Turbo. Należy przypomnieć że były to czasy w których nie było TVN Turbo czy Motowizji i podziwianie tej "prawdziwej" motoryzacji było raczej poza zasięgiem każdego z nas. Prasa tematyczna również była w powijakach, a zapracowani ojcowie woleli wydać miedziaki na paczkę Waletów niż nowy numer "Motoru" (wówczas jeszcze z plakatem na "rozkładówce"). I tak przytłoczeni beznadzieją wokół nas emocjonowaliśmy się choćby Yugo sąsiada, bo wyróżniało się spośród tłumu zaparkowanych pod blokiem Fiatów 126p. By zmienić ten stan rzeczy wystarczyło wejść do najbliższego spożywczaka i stać się posiadaczem przepustki do rozmów o wielkiej motoryzacji:
- Poproszę Gumę Turbo.
- Jaki kolor - pytała zwykle sprzedawczyni.
-Wszystko jedno, byle bez powtórki.
I właśnie w ten sposób znikały drobniaki z portfeli mam, a nam przybywało obrazków z dumą noszonych w opakowaniach po kasetach magnetofonowych. 
Sama guma, choć traktowana zwykle jako zbędny dodatek  do obrazka (historyjki) była dość przyjemna w smaku, zupełnie różniła się od tej beznadziei oferowanej od jakiegoś czasu pod tą samą nazwą. Warto dodać że po latach obrazki nadal pachną jej aromatem dzięki czemu przywołanie tamtych emocji jest jeszcze pełniejsze :) 
Ok, otwieramy gumę. 
-O żesz! Znowu to Mitsubishi!
Znakiem tego spożywczak był już spalony. Powtarzający się i znienawidzony numer 165 zwiastował konieczność wybrania kolejnych drobniaków i wycieczkę po osiedlu w celu poszukiwania dopływu "świeżych" historyjek. Na duble nikt przecież nie miał ochoty. Owszem przydawały się do wymian, ale w pewnym momencie i tak lądowały w śmieciach bo "rynek się nasycił" :) Najlepsze pod tym względem były wakacyjne wyprawy do innego miasta lub zwyczajnie "do babci". Pamiętam, że zawsze wracałem ze sporym zapasem nowych numerów którymi mogłem się pochwalić pod blokiem. 
Dziś patrząc na dzieciaki, które od najmłodszych lat wpatrują się w ekrany smarfonów mam nieodparte ważenie że jednak z czegoś się je okrada. Rozświetlone na biało ekrany zabierają czas i odbierają chęć do wspólnej zabawy. Dawniej sam widok trzepaka powodował nieodpartą potrzebę zagrania w siatę czy badminton, dziś trzeba tłumaczyć dzieciom do czego to służy. 
Bardzo chciałem by chociaż mój Synek nie dowiedział się o istnieniu czegoś takiego jak guma Turbo z internetu (lub nie dowiedział się wcale), lecz ode mnie. Postanowiłem reaktywować kolekcję którą niegdyś posiadałem lecz przepadła w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach :) 
Zakup obrazków w ładnym stanie i w racjonalnej cenie nie jest dziś prosty. Okazuje się że nie da się kupić ich od A do Z. Znów trzeba szukać, kombinować, załatwiać... Zupełnie jak 25 lat temu :) Mi udało się powtórnie skolekcjonować w pełnych seriach 5 rodzajów wypuszczonych edycji. W klaserze mam jeszcze miejsce na jedną i jeśli tylko coś fajnego się trafi na pewno się skuszę na zakup.

Guma Turbo zniknęła z polskich sklepów gdzieś w okolicach 2005 roku. Mówi się że "zabiła" ją plotka o jej rzekomej rakotwórczości. Jeśli byłaby to prawda to tony jakie jej przeżułem już dawno powinny położyć mnie w grobie a ja piszę dla Was z rozrzewnieniem ten tekst :) Myślę że to zmiana czasów i myślenia spowodowały że guma Turbo nie była już nikomu potrzebna. Po co zbierać obrazki ze zdjęciami samochodów skoro pełno ich w internecie? A ja mówię - choćby po to by prawdziwie się czymś zainteresować. Gdyby nie te obrazki prawdopodobnie nie polubiłbym tak bardzo motoryzacji jak ma to miejsce teraz. Nie recytowałbym jako 4 latek wszystkich nazw samochodów jakie spotykałem na ulicy. I wreszcie nie skolekcjonowałbym tylu przepięknych miniatur które pokazałem na tym blogu.

Pierwsza oficjalna seria w Polsce od nr 51 do 120. Zbierałem ją gdzieś około roku 1993.

Auta które były na obrazkach, jak choćby Mercedes 190 były wciąż "elitą" polskich dróg.

Posiadanie tej "Beemki" było sporą nobilitacją :)

Audi Quattro - jeden z moich ulubionych obrazków.

W serii Turbo znalazło się również miejsce dla BMW 635CSi.

Do tej pory pamiętam, że skubnąłem tą Alfę mojemu bratu ciotecznemu. Przepraszam Michał! :)

Jedno z najbardziej interesujących mnie wówczas aut - Lancia Delta Integrale. Jak się później okazało fascynacja trwa nadal.

Znienawidzone Mitsubishi "cośtam". A giń w koszu...

Jeden z ciekawszych obrazków: Koncepcyjny Aston w towarzystwie równie koncepcyjnej pani że świecącymi ekhm... no właśnie "mamo co tej Pani świeci?" :D

Spójrzcie na obrazek z Seatem Ibizą - dziś taka nieprzyzwoitość jest nie do pomyślenia ;)

Jednymi z ciekawszych historyjek były te z tłem reklamującym inne produkty firmy Kent. Ale wówczas nie było wiadomo o co chodzi. Grunt że fajnie wyglądały :)

Seria "Turbo Sport". Ja pamiętam ją już z połowy lat 90 i później. To właśnie od niej zaczęła się moja przygoda z "wyścigówami".

Na obrazkach Turbo zagościli między innymi Senna i Berger.

A tu już "zmodernizowana" złota seria Turbo. Obrazki stały się atrakcyjniejsze graficznie, ale po latach widać że jakość druku poszła na łeb i szyję...

...i papier nie przetrwał tak dobrze próby czasu jak pierwsze serie.

Czerwony Pontiac podoba mi się dziś tak samo jak 20 lat temu.

W tej serii również nie brakowało bolidów F1.

Seria "Turbo Classic" chyba jedna z mniej cennych i popularnych, ale ja ją lubiłem.

Dopiero po latach przyjrzałem się logo między nazwą modelu a napisem Turbo.
 Mówi się że sprzedać swoją kolekcję Turbo - to jak sprzedać swoje dzieciństwo. Trudno się z tym nie zgodzić. Jednak dzięki kolekcjonerom którzy przez lata przechowywali i zbierali obrazki, dziś ja a w przyszłości mój Synek możemy wrócić choć na chwilę do tych wspaniałych wspomnień, przywołać swoje wewnętrzne dziecko i dać mu chwilę radości. Dbajmy o te sprawy!

sobota, 30 czerwca 2018

Retro: Tissot Martini Racing M380110

Chyba nikt nie ma wątpliwości że barwy Martini Racing są jednymi z najbardziej rozpoznawalnych w motorsporcie. Na dobre kojarzone są z takimi markami jak Porsche czy Ford, a obecnie możemy je podziwiać (choć niestety już ostatni rok) w zespole Williams F1. Robert Kubica zapytany ostatnio czy widzi jakieś plusy tegorocznej konstrukcji stwierdził: "mamy fajne malowanie" ;) I nie da się z tym nie zgodzić.
Ponad wszystko jednak specyficzna "tęcza" włoskiego producenta trunku kojarzy mi się z marką Lancia.  Nie ma w tym nic dziwnego, bo modele 037, S4 czy A-grupowe Delty do dziś pozostają synonimem prawdziwych rajdówek. 
Muszę się Wam do czegoś przyznać - oprócz motoryzacji mam jeszcze jedną słabość. Zegarki. Uwielbiam je. Nie wyobrażam sobie wyjść z domu bez zegarka, a korzystanie z substytutu w postaci smartfona uważam za świętokradztwo. Chyba nie będzie dla nikogo wielkim zdziwieniem, że szczególną sympatią darzę czasomierze inspirowane autami. Na szczęście w tej dziedzinie jesteśmy rozpieszczani przez producentów, ponieważ nie ma bardziej powiązanych ze sobą dyscyplin niż motorsport i czas... I właśnie z takiego partnerstwa zrodził się zegarek który dziś pragnę Wam pokazać. 
Tissot Martini Racing to szwajcarski, kwarcowy zegarek zaprezentowany gdzieś na początku lat 90. Świadczyć może o tym reklama znaleziona w sieci na której widać A grupową Deltę. Choć żadnych oficjalnych oznaczeń Lancii nie znajdziemy ani na zegarku ani na jego opakowaniu to śmiało można stwierdzić że to właśnie do fanów włoskiego zespołu skierowano ten produkt.


Zegarki posiadały kilka wariantów tarczy (z dodatkowymi wskaźnikami lub bez), wszystkie były jednak zamknięte w identycznych kopertach z szafirowym szkłem. Różnice pojawiały się w kolorystyce zarówno tarcz jak i pasków. Standardem był oczywiście datownik oraz klasa wodoodporności 30M.  Ładna rzecz powiecie? Owszem, biorąc pod uwagę fakt, że w 1992 roku miałem 6 lat i choć o motoryzacji wiedziałem już całkiem sporo, to o takim zegarku mogłem jedynie pomarzyć. Podobnie z resztą jak mój tata. Jego cena kształtowała się bowiem najprawdopodobniej w okolicach dzisiejszych 1000 zł. 

Jak więc doszło do tego że dziś mogę z dumą nosić ten okaz na ręku? Standardowo - przypadkiem ;) Pod koniec zeszłego roku przeglądałem jeden z portali aukcyjnych w poszukiwaniu prezentu gwiazdkowego. Ot tak, dla siebie ;) Myślałem o jakimś modelu Williamsa w barwach Martini Racing i po wpisaniu takiej właśnie frazy w wyszukiwarkę moim oczom ukazał się ten oto widok:


Zegarek był dosyć mocno zniszczony, nie posiadał paska ani pudełka, ale był na chodzie. Cena? Śmiesznie niska. Zanim zdążyłem pomyśleć co dalej z nim pocznę wylądował już w sekcji "zakupione". Potem poszło już z górki. Bardzo chciałem przywrócić mu należyty stan by nie został jedynie "gratem do szuflady", ale dumnie odmierzał czas na moim ręku.  Najtrudniejsze wydawało się znalezienie paska ponieważ oryginalny miał specyficzne wycięcie na logo Martini Racing. Ostatecznie postanowiłem że pasek dorobię, jednak... znowu łut szczęścia się do mnie uśmiechnął. Okazało się bowiem że w Polsce dostępne są jeszcze 3 takie paski i to zupełnie nowe oryginały! Sprzedawca ponadto fachowo dobrał mi nowe teleskopy i w zasadzie miałem już wszystko by zegarek poskładać. Pozostało pytanie - czy pozostaje w takim "zmęczonym" stanie (to też ma swój urok) czy idzie do renowacji. Po wysłaniu kilku zapytań do firm zajmujących się takimi usługami i otrzymaniu odpowiedzi że owszem zegarek będzie wyglądał jak nowy, zdecydowałem się na jego naprawę. Czasomierz trafił do zakładu w Lublinie, skąd wrócił do mnie w stanie jak na poniższych zdjęciach. Nie muszę chyba tłumaczyć że nie mogłem się go doczekać... ;)



Postanowiłem, że dekiel pozostanie bez ingerencji. Ktoś już ten zegarek przecież nosił, używał i miał z niego pociechę - tych śladów nie mogę usunąć. Tissot posiada teraz piękną lśniącą kopertę, czyściutką koronkę i krystaliczne szkiełko. Okazało się że mechanizm jest zupełnie nietknięty zębem czasu i całość ma się świetnie. Zakładam go jedynie okazjonalnie, ale każda minuta, każda sekunda z tym zegarkiem przypomina mi o małym chłopcu, który motoryzacji uczył się z obrazków z gumy Turbo. A dobre wspomnienia to największy skarb!

środa, 2 maja 2018

Retro: Nokia 3330 - KL Minardi Team 2002

No nic - musiałem wreszcie znaleźć trochę czasu by odwiedzić bloga. Długi majowy weekend jest oczywiście doskonałym pretekstem by wrócić do literackiej twórczości :) Synek - szkodnik, właśnie usnął więc nie mam ani chwili do stracenia - tak jak obiecywałem na koniec ostatniego wpisu, na łamach bloga pojawi się kilka gadżetów minionego dziesięciolecia, które dla mnie miały wyjątkowe znaczenie.

Gdzieś około 1999 roku, tata przyniósł do domu pierwszy telefon komórkowy - służbową Nokię 5110 (to ta z antenką, kojarzycie?). Pamiętam że rozmowy były wówczas bardzo drogie i w zasadzie telefon służył bardziej do pokazania że się go ma, niż do samej rozmowy :) Ale nie w przypadku mojego taty. Jako instruktor nauki jazdy potrzebował mieć kontakt zarówno z biurem szkoły jak również samymi kandydatami na kierowców. Nokia dumnie spoczęła w kaburze przy pasku (tak tak, wszyscy musieli widzieć ;) i również wtedy wybuchło moje zainteresowanie telefonią komórkową. Aparaty zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu, operatorzy prześcigali się w ofertach, a producenci wymyślali coraz to nowe funkcje. Jedno pozostało jednak bez zmian - by aparat był popularny - musiał być ładny. I tu mamy opozycję do trendu który obecnie panuje wśród smart phoneów - wszystkie wyglądają tak samo. Ten za 300 złotych wygląda podobnie do tego za 3000 - choć oczywiście różnice są :) Dawniej producenci bardziej od tego co jest w środku przywiązywali wagę do samej słuchawki - wielkości, wagi, materiału z którego jest wykonana obudowa (na myśl przychodzi mi fantastyczna Nokia 7110 z rozsuwaną klapką w pięknej zielono - brązowej obudowie z aluminiową ramką dookoła ekranu po prostu creme de la creme).

W tamtym okresie byłem nastoletnim chłopakiem, który zainteresowany nową technologią bardzo chciał mieć swój aparat. Ale nie miał... Jak wspomniałem wcześniej ceny komórek były zaporowe i nawet odkładane pieniądze czy wakacyjne zarobkowanie przy plewieniu truskawek nie wystarczyło na zakup wysłużonej choćby Nokii 3210. Z zazdrością więc patrzyłem na kolegów grających pokątnie w Snake'a czy namiętnie puszczających sobie dzwonki "wyklepane" w kompozytorze. 

Moim pierwszym telefonem, zakupionym gdzieś około 2003 roku była wspomniana wcześniej Nokia 3210. Słuchawka była już niesamowicie zużyta, ktoś najprawdopodobniej przypalał jej antenę (od wewnątrz oczywiście bo jak wiadomo 3210 miała już antenę w środku), wyświetlacz przygasał, a bateria trzymała 1 dzień. Ale mimo tego wszystkiego działała! Od tej pory i ja mogłem "dumnie" otrzymać sms na lekcji języka polskiego i udawać, że "przypadkiem" nie wyciszyłem dźwięków... :)

Po latach mam nadal ogromny sentyment do starych komórek. Pewnie dlatego że w czasie kiedy dorastałem były synonimem luksusu i niezależności. Byle kto nie miał przecież "komóry". Dziś jest inaczej - obok mnie leży czarna mydelniczka, zupełnie bez wyrazu. Owszem zrobiłem nią zdjęcia do tego wpisu, ale czy mam ochotę trzymać ją w ręce? - zdecydowanie nie.

Bardzo ucieszyłem się gdy przypadkiem znalazłem w googlach archiwalne zdjęcie obudowy do Nokii 3310 - był to zamiennik (szał! jak można tego teraz nie robić!) sygnowany logo Minardi. Zdjęcie było już dosyć stare, ale podążyłem za linkiem do archiwum e-bay. Skontaktowałem się ze sprzedającym z Holandii czy posiada jeszcze tę obudowę i o dziwo otrzymałem odpowiedź twierdzącą! Okazało się więc że byłem jednym człowiekiem na ziemi, który w 2017 roku szuka obudowy do Nokii 3310! :D Po dwóch tygodniach "panel" bo tak zwykło się nazywać wymienne obudowy był już u mnie. Zaczęły się poszukiwania aparatu - wybór padł na nieco nowszy od 3310 model 3330 wyposażony dodatkowo w przeglądarkę WAP. Co to takiego? Dziś już nie wiem, ale w 2003 pewnie na samo wypowiedzenie tego słowa miałem mokro :) Choć tych aparatów wyprodukowano miliony, znalezienie czegoś sprawnego, w ładnym stanie staje się coraz trudniejsze. Jak wiadomo N3310 miała opinię woła roboczego, takie komórkowe TDI. Aparaty nagminnie spadały ze schodów, były rozjeżdżane przez samochody, czy uczyły się pływać w szkolnych toaletach. Te które przetrwały, wcale nie są tanie! Ale mi udało się znaleźć fajny egzemplarz - co prawda z angielskim menu, ale po wyglądzie obudowy widać że nikt nie próbował nim wbijać gwoździ w ścianę. Chyba...

I tak przedstawiam Wam jedyną w Polsce, a może i jedyną na świecie Nokię 3330 w barwach zespołu Minardi F1 Team. Aparat pracuje pięknie, wciąż można z niego dzwonić, "pyknąć" w Sneake'a czy sentymentalnie przewinąć menu. Stoi sobie na półce obok bolidów Minardi i dumnie wskazuje godzinę. Uwielbiam go. 







Jako ciekawostkę dodam, że obudowa posiada przeźroczystość, dzięki czemu podświetlony w nocy aparat robi duże wrażenie (no dobra robił 15 lat wstecz ;)
A jak Wam podoba się mój retro gadżet? Możecie się tu ich spodziewać więcej!

niedziela, 18 lutego 2018

Minardi PS01 / PS02 - krótka historia drobnego Malezyjczyka...

"Myślę że Minardi jest synonimem walki przez 21 lat w obliczu szczęścia i łez na najwyższym wyścigowym poziomie" - to słowa właściciela zespołu Minardi - Paula Stoddarta, który zapytany o to czemu zostawił sobie prawa do używania tej nazwy po sprzedaży zespołu Red Bullowi, zwyczajnie odpowiedział: "Bo chcę zobaczyć Minardi na podium!" I zobaczył, choć już nie w Formule 1...

Paul Stoddart i Giancarlo Minardi prezentują PS01 i nowego kierowcę - Fernando Alonso. 
żródło: motorsport.com

 Ciekawe czy podobnie myślał w 2000 roku kiedy stawał się posiadaczem tej ekipy. Przypomnijmy, od sezonu 2001 drużyna wystartowała pod nazwą European Minardi F1 Team a dotychczasowy szef i właściciel - Giancarlo Minardi pełnił już w zasadzie jedynie funkcję honorowo - reprezentacyjną. Stoddart stanął tak naprawdę przed nie lada wyzwaniem - zbudowania zespołu na nowo. Miał na pokładzie zdolnych młodych ludzi zebranych jeszcze za starych "rządów", jak zwykle brakowało jednak jednego - pieniędzy. Widmo bankructwa zniechęciło potencjalnych sponsorów do inwestowania w zespół "z ogona", tak więc Stoddart musiał sięgnąć po środki z własnej kieszeni. O ile z przygotowaniem nadwozia nie było większych problemów i PS01 wyróżniał się aerodynamiką na tle konkurencji, tak napęd pozostawiał wiele do życzenia. Z piwnicy wyniesiono silniki V10 Forda które mocą nijak mogły dorównywać  nowoczesnym jednostkom konkurencji, a by nie robić czarnego PR światowemu koncernowi przemianowano je na markę "European". Pozostała kwestia obsady kokpitów - tu z pomocą pośpieszył zapewne Giancarlo Minardi, który już dwa sezony wcześniej powierzył do testów bolid M01 młodemu Hiszpanowi - Fernando Alonso, a ten wykorzystał okazję by zrobić piorunujące wrażenie. Drugim kierowcą został również dawny podopieczny Minardiego - Tarso Marques.
O tym jak wyjątkową ekipą jest Minardi, Stoddart przekonał się bardzo szybko. Już podczas pierwszego weekendu, gdy wszedł do garażu po wyścigu, zastał tam niemal wszystkich płaczących. Zapytał pierwszego z brzegu członka ekipy: czy coś złego się stało że panuje tu taki nastój? Usłyszał w odpowiedzi: "Ci ludzie płaczą ze szczęścia że bolid dojechał do mety!"
O jakichkolwiek jednak większych sukcesach nie mogło być mowy. Stoddart gorączkowo szukał pieniędzy by kontynuować starty. Postanowił wykorzystać instytucję paydrivera (oczywiście obaj kierowcy i tak dokładali się sponsoringiem do budżetu) w celu zwiększenia dochodów. W wyniku rozmów z malezyjskim rządem (tak tak, na takim szczeblu załatwiało się takie interesy!) do kokpitu PS01 trafia młody Malezyjczyk - Alex Yoong. Chyba nikt w padoku wcześniej o nim nie słyszał, nie do końca nawet wiadomo skąd pochodzi i w jakich seriach się ścigał... To jednak bez znaczenia bo na bokach bolidu pojawiło się logo narodowej loterii malezyjskiej "Magnum" a do kasy zespołu zaczęły wpływać okrągłe sumy. Sam Yoong zawrotnej kariery nie zrobił, był wręcz pośmiewiskiem kibiców i innych kierowców z racji swojego zachowania na torze. Został nawet na jakiś czas odsunięty od prowadzenia bolidu celem "poprawy formy" jak brzmiał komunikat zespołu. To wszystko nie przeszkodziło mu jednak pozostać na rok 2002. Gwiazda Alonso wybuchła na dobre i za sprawą solidnego debiutu w Minardi przeszedł do zespołu Benetton przemianowanego z czasem na Renault. Co było potem - wszyscy wiemy :)

Prezentacja PS02 w towarzystwie malezyjskich partnerów - na sekcjach bocznych bolidu spot zachęcający do odwiedzania stolicy - Kuala Lumpur. Powyżej rysunek Petronas Twin Towers - symbolu architektonicznego Malezji. 
źródło: motorsport.com

 A co z Minardi? Do stajni z Faenzy przychodzi Mark Webber - "swój człowiek" jak mówił o nim Paul Stoddart. Formuła 1 robi na nim ogromne wrażenie - loty odrzutowcem, imprezy, wywiady i to o czym marzył i na co ciężko zapracował - miejsce w bolidzie. Choć model PS02 był udaną konstrukcją, tak jego motor był totalnym "crapem" niewiadomego pochodzenia. Mowa tu oczywiście o jednostkach Asiatech, a więc staruteńkich silnikach Peugeota które jakimś cudem utrzymywano przy życiu. To nie przeszkodziło Webberowi w wykonaniu chyba najbardziej spektakularnego debiutu w wyścigu ostatnich lat! Jego lśniące czarne Minardi w barwach Kuala Lumpur przecięło jako 5 linię mety dramatycznego wyścigu o GP Australii (więcej o tym jak bardzo napięte były to chwile można przeczytać w autobiografii Webbera - polecam!). Po tym wszystkim zaproszono Stoddarta i Webbera na podium by mogli świętować ten wspaniały wynik razem ze swoimi kibicami z Australii. Yoong również miał powody do radości gdyż do mety dotarł jako 7. Później było już tylko gorzej - chyba wszyscy zapomnieli że istnieje ktoś taki, bo do mety najczęściej nie docierał. Współpracę z nim zakończył również sam Stoddart, który wystartował do sezonu 2003 z nieco lepszym zapleczem finansowym dzięki sukcesowi Webbera.
Często mówi się że paydriverzy są niepotrzebni Formule 1. Przez historię Yoonga warto jednak spojrzeć nieco inaczej na tę kwestię - gdyby nie pieniądze od jego sponsorów prawdopodobnie takie gwiazdy jak Alonso czy Webber nie mogłyby wskoczyć do bolidów Minardi i pokazać swoich możliwości. Ktoś powie że że prędzej czy później i tak znaleźli by się w F1 - być może, ale czy odnosiliby takie sukcesy? Czy od razu trafiliby do czołowych teamów? Pozostawiam tę kwestię otwartą...
Dziś ponownie pokazuję dwa bolidy Minardi - oba w których głównym bohaterem jest cichy wojownik z Malezji, o którym słuch zaginął. Podobno został instruktorem jazdy wyścigowej i prowadzi szkolenia z zakresu prowadzenia biznesu, ale nie jestem pewien czy nie na innej planecie ;)
Miniatury to PMA, ich ceny stają się powoli coraz wyższe więc to ostatni moment by ewentualnie wejść w ich posiadanie. PS01 kupiłem nieco taniej z racji braku kamery na obudowie silnika. Szczęśliwie miałem takie coś "na części" z rozbiórki innego modelu Minardi, więc odrobina kleju i model stał się kompletny. Na PS02 polowałem bardzo długo - w zasadzie odkąd zacząłem interesować się kolekcjonowaniem modeli chciałem go mieć w swoim posiadaniu. Miniatury z debiutu Webbera są nieco inaczej wydane i osiągają zawrotne ceny, te z Yoongiem są raczej pomijane (jak sam Yoong zresztą ;) Tak czy siak, ja cieszę się z fajnego zestawu i tym samym dopinam historię Minardi z lat 1999 - 2005. Mam w planach jeszcze postawienie "kropki nad i" ale jest to długofalowy projekt. Myślę jednak że stopniowo będziecie się dowiadywali co chodzi mi po głowie :)













Kończąc wypada mi przeprosić za moją długą nieobecność - mam jednak teraz dużo obowiązków rodzinnych i ciężko mi zorganizować chwilę by poskładać jakiś dający się przeczytać kawałek tekstu. Mam nadzieję, że w nowym roku zaskoczę Was niektórymi wpisami, które niekoniecznie będą związane z tematyką motoryzacyjno - modelarską. W obliczu panującej mody na "retro", chyba i ja uległem jej urokowi. Na łamach bloga postaram się Wam zaprezentować kilka gadżetów minionego 18-sto lecia które na dobre zapisały się w historii przedmiotów użytkowych :) Pozdrawiam!