sobota, 30 czerwca 2018

Retro: Tissot Martini Racing M380110

Chyba nikt nie ma wątpliwości że barwy Martini Racing są jednymi z najbardziej rozpoznawalnych w motorsporcie. Na dobre kojarzone są z takimi markami jak Porsche czy Ford, a obecnie możemy je podziwiać (choć niestety już ostatni rok) w zespole Williams F1. Robert Kubica zapytany ostatnio czy widzi jakieś plusy tegorocznej konstrukcji stwierdził: "mamy fajne malowanie" ;) I nie da się z tym nie zgodzić.
Ponad wszystko jednak specyficzna "tęcza" włoskiego producenta trunku kojarzy mi się z marką Lancia.  Nie ma w tym nic dziwnego, bo modele 037, S4 czy A-grupowe Delty do dziś pozostają synonimem prawdziwych rajdówek. 
Muszę się Wam do czegoś przyznać - oprócz motoryzacji mam jeszcze jedną słabość. Zegarki. Uwielbiam je. Nie wyobrażam sobie wyjść z domu bez zegarka, a korzystanie z substytutu w postaci smartfona uważam za świętokradztwo. Chyba nie będzie dla nikogo wielkim zdziwieniem, że szczególną sympatią darzę czasomierze inspirowane autami. Na szczęście w tej dziedzinie jesteśmy rozpieszczani przez producentów, ponieważ nie ma bardziej powiązanych ze sobą dyscyplin niż motorsport i czas... I właśnie z takiego partnerstwa zrodził się zegarek który dziś pragnę Wam pokazać. 
Tissot Martini Racing to szwajcarski, kwarcowy zegarek zaprezentowany gdzieś na początku lat 90. Świadczyć może o tym reklama znaleziona w sieci na której widać A grupową Deltę. Choć żadnych oficjalnych oznaczeń Lancii nie znajdziemy ani na zegarku ani na jego opakowaniu to śmiało można stwierdzić że to właśnie do fanów włoskiego zespołu skierowano ten produkt.


Zegarki posiadały kilka wariantów tarczy (z dodatkowymi wskaźnikami lub bez), wszystkie były jednak zamknięte w identycznych kopertach z szafirowym szkłem. Różnice pojawiały się w kolorystyce zarówno tarcz jak i pasków. Standardem był oczywiście datownik oraz klasa wodoodporności 30M.  Ładna rzecz powiecie? Owszem, biorąc pod uwagę fakt, że w 1992 roku miałem 6 lat i choć o motoryzacji wiedziałem już całkiem sporo, to o takim zegarku mogłem jedynie pomarzyć. Podobnie z resztą jak mój tata. Jego cena kształtowała się bowiem najprawdopodobniej w okolicach dzisiejszych 1000 zł. 

Jak więc doszło do tego że dziś mogę z dumą nosić ten okaz na ręku? Standardowo - przypadkiem ;) Pod koniec zeszłego roku przeglądałem jeden z portali aukcyjnych w poszukiwaniu prezentu gwiazdkowego. Ot tak, dla siebie ;) Myślałem o jakimś modelu Williamsa w barwach Martini Racing i po wpisaniu takiej właśnie frazy w wyszukiwarkę moim oczom ukazał się ten oto widok:


Zegarek był dosyć mocno zniszczony, nie posiadał paska ani pudełka, ale był na chodzie. Cena? Śmiesznie niska. Zanim zdążyłem pomyśleć co dalej z nim pocznę wylądował już w sekcji "zakupione". Potem poszło już z górki. Bardzo chciałem przywrócić mu należyty stan by nie został jedynie "gratem do szuflady", ale dumnie odmierzał czas na moim ręku.  Najtrudniejsze wydawało się znalezienie paska ponieważ oryginalny miał specyficzne wycięcie na logo Martini Racing. Ostatecznie postanowiłem że pasek dorobię, jednak... znowu łut szczęścia się do mnie uśmiechnął. Okazało się bowiem że w Polsce dostępne są jeszcze 3 takie paski i to zupełnie nowe oryginały! Sprzedawca ponadto fachowo dobrał mi nowe teleskopy i w zasadzie miałem już wszystko by zegarek poskładać. Pozostało pytanie - czy pozostaje w takim "zmęczonym" stanie (to też ma swój urok) czy idzie do renowacji. Po wysłaniu kilku zapytań do firm zajmujących się takimi usługami i otrzymaniu odpowiedzi że owszem zegarek będzie wyglądał jak nowy, zdecydowałem się na jego naprawę. Czasomierz trafił do zakładu w Lublinie, skąd wrócił do mnie w stanie jak na poniższych zdjęciach. Nie muszę chyba tłumaczyć że nie mogłem się go doczekać... ;)



Postanowiłem, że dekiel pozostanie bez ingerencji. Ktoś już ten zegarek przecież nosił, używał i miał z niego pociechę - tych śladów nie mogę usunąć. Tissot posiada teraz piękną lśniącą kopertę, czyściutką koronkę i krystaliczne szkiełko. Okazało się że mechanizm jest zupełnie nietknięty zębem czasu i całość ma się świetnie. Zakładam go jedynie okazjonalnie, ale każda minuta, każda sekunda z tym zegarkiem przypomina mi o małym chłopcu, który motoryzacji uczył się z obrazków z gumy Turbo. A dobre wspomnienia to największy skarb!

7 komentarzy:

  1. Ale bajer! Strasznie zazdroszczę!
    Martini Racing to synonim motorsportu, naprawdę szkoda, że po tym sezonie znikają. :(
    Zegarek naprawdę świetny. Gratuluję zakupu i cieszę się, że udało się go przywrócić do czasów świetności :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie że ktoś to rozumie:) Po renowacji stwierdziłem że do zegarka muszę sobie dokupić jakąś Lancię. Oczywiście w skali 1:1 Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Marcjan, hermoso Tissot de Martini.
    A la marca la relaciono desde hace décadas con los Brabham de 1975-76-77.
    Abrazo!

    OdpowiedzUsuń
  4. Hi Juanh! It's good to see history on my hand, of course Brabham is one of Martini past partner. I also remember Alfa's in DTM :) regards!

    OdpowiedzUsuń
  5. Po renowacji zdecydowanie świetnie się prezentuje :)
    Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki Arku, fajnie że nie jestem jedyny któremu się podoba. Pozdrawiam! Obiecuje nadrobić zaległości na Twoim blogu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Każdy kto ma pasję nie musi podzielać pasji kogoś innego, ale ją rozumie. No, ja akurat kupiłem sobie już jakiś czas temu dwie Rakiety za naprawdę śmieszne pieniądze. Jedna z nich kosztowała 20 zł(w b. dobrym stanie). Te cykanie(dla mnie jeden z dźwięków z dawnych czasów, dzieciństwa)... I cała reszta. :) 20 zł, ale tak naprawdę bezcenne. Czasami właśnie nie trzeba wiele jeśli chodzi o finanse, bo pieniądze to jednak naprawdę nie wszystko. :)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń