piątek, 6 maja 2011

Supermaraton Twardziel Świętokrzyski 2011 - wspomnienia

Dawno nie gościłem na blogu... oczywiście nie było to spowodowane, zarzuceniem planów jego prowadzenia. Cały mój wolny czas poświęciłem na przygotowanie się do imprezy pod nazwą "Twardziel Świętokrzyski". Jest to supermaraton pieszy organizowany przez świętokrzyski oddział PTTK. Odbywa się co roku, w rocznicę wstąpienia naszego kraju w struktury Unii Europejskiej. Jego filozofią jest... przejście około 105 km czerwonym szlakiem Gór Świętokrzyskich w czasie 24 godzin. Prawda że jest to ogromne wyzwanie?


Szlak czerwony im. E. Massalskiego (cześć II szlaku: Ameliówka - Gołoszyce) około 50 km.


Szlak czerwony im. E. Massalskiego (cześć I szlaku: Kuźniaki - Ameliówka) około 55 km.

Do supermaratonu przystąpiłem po raz drugi. Wcześniej, wziąłem w nim udział w roku 2009, choć w nieco innej konkurencji, bowiem cały odcinek był podzielony na dwa etapy - z których każdy przechodziło się po nocnej przerwie. Filozofią "Twardziela" jest natomiast rozpoczęcie zmagań w nocy. W 2009 nie udało mi się pokonać całej trasy - dotarłem do drugiego etapu a więc przeszedłem 55 km. W dużej mierze spowodowane było to mizernym przygotowaniem fizycznym - na rajd udałem się praktycznie z "marszu" bez żadnego treningu. Patrząc z tej perspektywy był to naprawdę niezły wynik. Postanowiłem że Twardziel 2011 będzie zupełnie inny i swoje przygotowania rozpocząłem już w grudniu zeszłego roku. Polegały na odpowiednich ćwiczeniach na mięśnie nóg i oczywiście codziennych marszach podczas których nierzadko pokonywałem grubo ponad 20 km.
Rajd rozpoczął się 30 kwietnia. Obok mnie wystartowało 150 innych uczestników, w tym dwóch moich bliskich kolegów - również pasjonatów pieszej turystyki, z którymi postanowiliśmy się trzymać blisko na trasie.


Schronisko w Mąchocicach - lada chwila zostaniemy przewiezieni na start. W tle Łysica - jak się później okaże mój kat :)


Michał i Marcin podczas ostatnich przygotowań.

O godzinie 19 wywieziono nas ze schroniska w Mąchocicach do oddalonych o 50 km Gołoszyc. Warto w tym miejscu wspomnieć o warunkach atmosferycznych. O ile rano mieliśmy ładną słoneczną pogodę - tak po południu niespodziewanie lunęło. Już wtedy zacząłem się zastanawiać nad obuwiem jakie warto zabrać na rajd - typowo górskie, czy lekkie sportowe. Ostatecznie zdecydowałem się na to drugie myśląc (jak się później okazało błędnie) że las nie zdążył nabrać dużo wody. Kolejne opady pojawiły się w momencie gdy stanęliśmy na starcie. O ile dobrze zauważyłem, już wtedy pojawili się uczestnicy którzy nawet nie wysiedli z autobusu i nie podjęli wyzwania.
Ruszyliśmy. Już po pierwszych paru krokach okazało się że wybór obuwia był błędem - od samego startu szedłem w przemoczonych i ubłoconych butach. W podobnej sytuacji było z resztą wielu innych uczestników. Później było tylko gorzej - w lesie było mnóstwo błota, na dodatek bardzo głębokiego. Częste upadki nie były czymś specjalnym. Bardzo szybko zrobiło się zupełnie ciemno. W takich warunkach omijanie wszechobecnych rowów po traktorach (czyt. złodziejach drzewa z lasu), błota, powalonych drzew, było ogromnym wysiłkiem. Kilkakrotnie zgubiliśmy szlak lądując w jeszcze większym błocie. Parę razy pomogliśmy również innym uczestnikom błądzącym po trasie. Wielkim wyzwaniem okazała się Góra Jeleniowska, to tam mieliśmy pierwszy poważny kryzys (12 km). Kolejny miał miejsce na podejściu pod Święty Krzyż (21 km) od strony Trzcianki. W zupełnych ciemnościach podążaliśmy jednak w górę co chwilę się o coś potykając i lądując w błocie. Byliśmy zupełnie przemoczeni. W tych warunkach pomocne okazały się kijki trekkingowe. Mijaliśmy kolejne punkty kontrolne, podczas których otrzymywaliśmy od organizatorów butelkę wody i dobre słowo. Cały czas staraliśmy się wspierać siebie nawzajem, a dobry humor nas nie opuszczał. Ponadto świadomość że na 36 kilometrze czeka na nas ciepły posiłek - żurek z kiełbasą była bardzo pokrzepiająca :) To mniej więcej w tym czasie zmieniliśmy nasze plany - dla nas rajd miał się zakończyć po pierwszym etapie. Warunki atmosferyczne powoli zaczęły nas pokonywać, ponadto w błocie straciliśmy większość siły. W gospodarstwie agroturystycznym posililiśmy się wspomnianym wyżej żurkiem (był wyśmienity!), również tam spotkaliśmy kolejne osoby które postanowiły się wycofać z dalszej rywalizacji. Uświadomiliśmy sobie również, że regularnie staczamy się na tyły stawki i za nami pozostawało już naprawdę niewielu uczestników. Była godzina 2.30 nad ranem. Chwila odpoczynku i kolejne podejście - Łysica od strony Kakonina. Znałem je niemal na pamięć ponieważ prawie co roku robiłem trasę ze Świętego Krzyża do Świętej Katarzyny (około 18 km) w ramach rekreacji. Podejście było mordercze. Góra zdawała się nie mieć końca. Do tego wystające kamienie, korzenie drzew, błoto i wszechobecna ciemność, mgła... Walczyliśmy z warunkami, z brakiem sił, ze swoją psychiką. Zaczęły się również pojawiać pierwsze oznaki kontuzji. Organizm pracował naprawdę na najwyższych obrotach. Mimo wszystko udało się - wdrapaliśmy się na szczyt Łysicy około 4.30 rano. Byliśmy szczęśliwi - w tak niesprzyjających warunkach, bez odpowiedniego sprzętu przeliśmy ponad 40 kilometrów i podziwialiśmy wschód słońca z najwyższego szczytu Gór Świętokrzyskich. To było wspaniałe uczucie. Przysiadłem na moment - wiedziałem że jeśli odpoczynek potrwa za długo - zwyczajnie się już nie podniosę. Pozbierałem się jednak w sobie i zabrałem się za schodzenie ze szczytu. Ból mięśni był nie do zniesienia, prawa noga zaczynała odmawiać posłuszeństwa. Dodatkowo rzeźba terenu w niczym nie pomagała. Słynne "gołoborza" rozdzierały bólem stopy przy każdym nieuważnym postawieniu kroku. Już wtedy wiedziałem - nie dam rady. W zasadzie modliłem się by szczęśliwie zejść z Łysicy. Podjąłem decyzję - w Świętej Katarzynie - wycofuję się. Tak też się stało - na kolejnym punkcie kontrolnym poinformowałem organizatora o moim postanowieniu.


Tak wyglądałem po zejściu z Łysicy - wszystko mokre i dużo, dużo błotka :)

Pożegnałem się również z moimi kolegami którzy postanowili kontynuować tę nierówną walkę. Być może gdybym i ja miał odpowiednie buty poszedł bym z nimi, choć jak się później okazało wycofali się niedługo po mnie.
Tak minął mi Twardziel Świętokrzyski 2011. Po raz kolejny nie udało mi się z nim wygrać. Złożyło się na to kilka czynników - nieodpowiedni sprzęt, ciężkie warunki atmosferyczne i chyba jednak przetrenowanie. Cóż jak powiedzieli mi koledzy z ostatniego punktu kontrolnego - "trzeba próbować" i za rok również pojawię się na starcie tej imprezy. Patrząc wstecz myślę że i tak dokonałem rzeczy, która przerosła by siły nie jednego człowieka. Przeszedłem około 43 km morderczej trasy. Kolejnym plusem jest fakt, że przeszedłem praktycznie cały czerwony szlak Gór Świętokrzyskich, gdyż w roku 2009 pokonałem drugą część trasy.

To tyle jeśli chodzi o moją absencję na blogu. Już wkrótce wracam z nowymi modelami. Pozdrawiam serdecznie wszystkich którzy zaglądali na mój blog w tym czasie.

4 komentarze:

  1. Hi Marjan ,

    Long time ...man.Yeah !Wow supermarathon..I really run this far anymore.
    I don't have the stamina like you & i have to stop every 500 meter.I'm talking jogging at my own house compound.
    Woo....never easy to start again after a long rest.This sport have to do consistently then only can build up the fitness of the body.

    "Nice Pictures & Story".


    Kin.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hello Kin!
    I'm very happy to see You again. Yes, this was a long brake in my bloog. The supermarathon was my main target those days, and I wasn't able to do anything during work & training. You're right - it's hard to start training, but when You done it, next things seems to be easier. Of course I invite You for next edition of supermarathon 100 kilometres "Twardziel Świętokrzyski" ;)
    P.S. New models soon ;)Greetings,
    Mark

    OdpowiedzUsuń
  3. Hello Marcjan,
    That is a tough marathon! I have to congratulate you for being part of it!
    It takes discipline, determination and passion, and that is admirable.
    Glad your back too, waiting also for the next car models to be posted.
    Greetings
    Erwin

    OdpowiedzUsuń
  4. Hello my Friend!
    I'm glad that You still remember my bloog :D The marathon was hudge effort, but it gives a lot of fun to me. Unfortunately, I wasn't able to pass all the distance, but maybe in next year... ;) This is my dream, to brake 100 kilometres trough Świętokrzyskie Mountanis. Belive me, they are beauty! As I say to Kin - new models soon! Greetnigs & cheers!

    OdpowiedzUsuń